I nagle wizja wypełniła myśli Gariona... wizja straszliwej grozy. Wiedział, że patrzy wprost w umysł Ctuchika. I zobaczył tam obraz: obraz Gariona trzymającego w dłoni lśniący kamień. Ta wizja przeraziła Grolima. Garion czuł sięgające ku niemu fale strachu. Świadomie, powoli wyciągnął rękę po kamień, który podawało mu dziecko. Znamię na jego dłoni pragnęło dotknięcia, a chóralna pieśń wezbrała potężnie.
I natychmiast wyczuł nagłą, bezmyślną, zwierzęcą panikę Ctuchika.
Głos Grolima był chrapliwym wrzaskiem.
— Przepadnij! — wykrzyknął rozpaczliwie, kierując swą ogromną moc przeciw kamieniowi w rękach małego chłopca.
Przez ułamek sekundy śmiertelna cisza zapadła w wieży. Nawet twarz Belgaratha, ściągnięta w straszliwym wysiłku, wyrażała zdumienie i niedowierzanie.
Błękitne lśnienie we wnętrzu kamienia skupiło się na moment, a potem rozszerzyło ponownie.
Ctuchik, z rozwianymi włosami i brodą, wytrzeszczył oczy ze zgrozą.
— Nie chciałem tego! — zawył. — Ja nie... Ja...
Ale nowa, jeszcze potężniejsza moc została uwolniona. Ta moc nie rzucała błysków i nie napierała na umysł Gariona. Zdawała się wysysać, wciągać go, gdy zaciskała się wokół przerażonego Ctuchika.
Najwyższy Kapłan Grolimów wrzasnął obłąkańczo. Nagle jakby rozrósł się, potem zwarł i rozrósł na nowo. Szczeliny przecięły mu twarz stwardniałą w kamień, który pękał pod uderzeniami wzbierającej w nim przeraźliwej mocy. W tych szczelinach Garion widział nie ciało i kości, ale płomienną energię. Ctuchik jarzył się coraz mocniej i mocniej. Wzniósł ramiona.
— Pomóżcie mi! — zawył. Wykrzyczał długie, rozpaczliwe: — NIE!
I nagle, z hukiem, który był ponad zwykłe dźwięki, Uczeń Toraka eksplodował w nicość.
Wybuch przewrócił Gariona i rzucił nim o ścianę. Chłopiec odruchowo pochwycił malca, który upadł na niego jak szmaciana lalka. Okrągły kamień toczył się i odbijał od kamiennych murów. Garion sięgnął po niego, ale palce cioci Pol zamknęły się na jego nadgarstku.
— Nie! — powiedziała. — Nie dotykaj tego. To Klejnot.
Garion zamarł.
Malec wyrwał się z jego objęć i pobiegł za Klejnotem.
— Dar!
Chwycił go i roześmiał się tryumfalnie.
— Co się stało? — Silk wstawał z trudem, potrząsając głową.
— Ctuchik sam siebie zniszczył — wyjaśniła ciocia Pol. Ona także się podniosła. — Próbował unicestwić Klejnot. Matka Bogów nie dopuści do unicestwienia. — Obejrzała się na Gariona. — Pomóż mi z dziadkiem.
Belgarath stał niemal w centrum wybuchu, który zniszczył Ctuchika. Uderzenie rzuciło go przez pokój i leżał teraz bezwładnie. Oczy mu się zaszkliły, a włosy i broda były nadpalone.
— Wstań, ojcze. — Ciocia Pol pochyliła się nad nim.
Wieża zadygotała i zakołysała się bazaltowa iglica. Potężne dudnienie wstrząsnęło ziemią. Odłamki skał i zaprawy sypały się ze ścian, gdy grunt drżał poruszony unicestwieniem Ctuchika.
Na dole huknęły otwierane drzwi i Garion usłyszał tupot biegnących nóg.
— Gdzie jesteście? — zagrzmiał głos Baraka.
— Tutaj! — krzyknął Silk w kierunku schodów. Barak i Mandorallen wbiegli na górę.
— Uciekajcie! — krzyczał Barak. — Wieża się odłamuje. Świątynia pada, a w stropie jest szczelina na dwie stopy! Tam, gdzie wieża łączy się ze skałą!
— Ojcze! — powtórzyła surowo ciocia Pol. — Musisz wstać!
Belgarath przyglądał się jej nieprzytomnie.
— Podnieś go! — poleciła Barakowi.
Rozległ się straszliwy trzask. Bloki utrzymujące wieżę przy iglicy zaczęły pękać od konwulsji ziemi.
— Tam! — zawołał dźwięcznie Relg. Wskazywał tylną ścianę wieży, gdzie dygotały i kruszyły się głazy. — Możesz otworzyć przejście? Tam jest jaskinia.
Ciocia Pol podniosła głowę, skupiła wzrok na murze i wyciągnęła rękę.
— Wybuchnij! — rozkazała.
Kamienny mur runął do groty niczym ściana ze słomy uderzona przez huragan.
— Odpada! — krzyknął przenikliwie Silk. Wskazał rozszerzające się pęknięcie między ścianą wieży a skałą macierzystą.
— Skaczcie! — rozkazał Barak. — Szybko!
Silk rzucił się przez szczelinę i odwrócił natychmiast, by pochwycić Relga, który podążył za nim na ślepo. Durnik i Mandorallen przeskoczyli także, trzymając między sobą ciocię Pol. Pęknięcie było coraz szersze.
— Idź, chłopcze! — nakazał Garionowi Barak. Niosąc oszołomionego Belgaratha, wielki Cherek brnął w stronę jaskini.
Dziecko! warknął głos w umyśle Gariona, już nie oschły ani obojętny. Ratuj dziecko! Inaczej wszystko, co się wydarzyło, straci wszelki sens!