Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Miniaturowe laboratorium jest w stanie przeprowadzić do 15 eksperymentów, a ich wyniki przesłać na Ziemię.
Sonda o oficjalnej nazwie „Radioisotope Biochemical Probe", znana też jako „Gulliver", ląduje miękko na powierzchni obcej planety i zaraz potem wypuszcza w różnych kierunkach lepkie sznury o długości 15 metrów. Po kilku minutach sonda automatycznie wciąga sznury z powrotem, zaś to, co na nich pozostało — kurz, mikroby i wszelkie inne substancje biochemiczne — zanurza w płynnej pożywce. Część tego roztworu wzbogacona jest radioaktywnym izotopem węgla 14C, a przechwycone mikroorganizmy wytwarzają w trakcie przemiany materii dwutlenek węgla CO2. Dwutlenek węgla można łatwo oddzielić od płynnej pożywki i doprowadzić do aparatu, który mierzy poziom radioaktywności gazu zawierającego jądra atomowe 14C i przekazuje wyniki na Ziemię.
Chcemy opisać jeszcze jedno urządzenie, które NASA opracowała dla poszukiwania przejawów pozaziemskiego życia. Jest to tak zwana „pułapka na wilki". Wynalazca tego minilaboratorium nazwał je pierwotnie „Bug-Detector", ale jego współpracownicy przechrzcili je na „Wolfsfalle" (pułapka na wilki), gdyż ich szef nazywa się Wolf Yishniac. „Pułapka na wilki" ma miękko wylądować na obcej planecie, a następnie wysunąć próżniową rurę o bardzo łamliwym zakończeniu. Kiedy rura uderzy w podłoże, jej końcówka rozpadnie się i pojemnik zassie rozmaite próbki gleby. Sonda zawiera różne jałowe pożywki, gwarantujące każdemu gatunkowi bakterii szybki wzrost. Hodowla ewentualnych bakterii spowoduje zmętnienie przejrzystego płynu pożywki, a poza tym zmieni się wartość pH płynu. (Jest to wskaźnik określający kwasowość płynów.) Obie te zmiany można łatwo i wiarygodnie zmierzyć: zmętnienie płynu za pomocą promienia świetlnego i fotokomórki, natomiast zmianę zawartości kwasów przez elektryczny pomiar pH. Wyniki badań pozwolą na wyciągnięcie wniosków o istnieniu życia.
Program NASA i skoordynowane badania w poszukiwaniu dowodów pozaziemskiego życia będą kosztowały miliony dolarów. Pierwsze biosondy mają wyruszyć w kierunku Marsa. Niewątpliwie w ślad za prekursorskimi minilaboratoriami wkrótce wyruszy człowiek. Osoby odpowiedzialne w NASA zgadzają się, że pierwsi astronauci wylądują na Marsie najpóźniej 23 września 1986 roku. Ta precyzyjnie określona data ma swe uzasadnienie, gdyż 1986 będzie rokiem małej aktywności Słońca. Doktor von Braun uważa, że ludzie mogliby lądować na Marsie już w 1982 roku. Specjaliści z NASA dysponują niezbędną do tego technologią, jednak amerykański Kongres nie przeznacza dostatecznych funduszów, które regularnie zasilałyby ośrodki badawcze. Obok wszystkich innych bieżących zobowiązań takie dwa pochłaniacze pieniędzy, jak wojna wietnamska i program kosmiczny, stanowią na dłuższy czas istotne obciążenie nawet dla najbogatszego państwa świata.
Istnieje rozkład jazdy na Marsa. Odpowiedni statek jest już zaprojektowany i musi zostać „tylko" zbudowany. Jego model stoi na biurku niezwykłego człowieka z Huntsville — profesora dra Ernsta Stuhlin-gera. Jest on dyrektorem Research Project Laboratory, które należy do George Marshall Space Flight Center w Huntsville w stanie Alabama. Stuhlinger zatrudnia w swych laboratoriach ponad stu pracowników naukowych. Wykonuje się tu eksperymenty z dziedziny fizyki plazmy, fizyki nuklearnej i termofizyki. Poza tym tutejsi uczeni prowadzą badania podstawowe dla projektów sięgających w odległą przyszłość. Z nazwiskiem Stuhlingera na zawsze związane są prace nad najnowocześniejszymi elektrycznymi silnikami napędowymi. Jest on konstruktorem pojazdu ma Marsa, który jeszcze w tym stuleciu będzie przewoził ludzi na Czerwoną Planetę.
Doktor Stuhlinger wkrótce po II wojnie światowej został sprowadzony razem ze swym przyjacielem Wernherem von Braunem do USA, gdzie w Fort Bliss pracowali nad rakietami dla amerykańskiego lotnictwa. Po wybuchu wojny koreańskiej obaj pionierzy techniki rakietowej przenieśli się wraz ze 162 rodakami do Huntsville, aby od podstaw stworzyć projekt, jakiego nie znała nawet przyzwyczajona do gigantomanii Ameryka.
Huntsville było wówczas małą nudną dziurą u podnóża Appalachów. Po przybyciu rakietowych specjalistów żyjąca z bawełny mieścina przekształciła się w istny cyrk. W ciągu paru lat w tempie zapierającym dech wystrzeliły w górę fabryki, stanowiska kontrolne, laboratoria, ogromne hangary i budynki biurowe z falistej blachy. Dzisiaj w Huntsville mieszka ponad 150 tysięcy ludzi. Miasteczko zbudziło się ze snu, a jego mieszkańcy stali się zagorzałymi zwolennikami badań kosmicznych. Kiedy odpalano pierwszą rakietę Redstone, wielu ludzi z lękiem chroniło się w piwnicach swych domostw. Gdy obecnie testowana jest rakieta Saturn i powietrze wypełnia hałas, jakby w następnej chwili miał nastąpić koniec świata, nikt już się tym nie przejmuje.