Piątkę powolnych AACP ustawił zaraz za sobą, aby nadawali tempo marszu. Za nimi szli niewie-
le szybsi Kelgianie, a pochód zamykał chlorodyszny Kreppelianin. Nieustanny chlupot dobiegający ze skafandra ośmiornicowatego informował, że jego czterdziestopięciometrowy ogon, chociaż zwinięty, miewa się dobrze.
W rozciągniętej kolumnie rozmowy nie miały sensu i pierwszy etap drogi minął im w milczeniu.
Musieli pokonać trzy rampy i kilkaset metrów korytarzy, ale napotkali przy tym jedynie samotnego 53
Nidiańczyka z opaską dwuręcznego stażysty na ramieniu. Nidiańczycy mieli zwykle około metra dwudziestu wzrostu, zatem nikomu w żadnym razie nie groziło zadeptanie.
W końcu dotarli do śluzy wiodącej na oddział skrzelodysznych i Conway znowu musiał się zająć
swoją grupą. Kelgianie nałożyli lekkie kombinezony, AACP oznajmili, że jako istoty z roślinnym metabolizmem mogą bez żadnego problemu przebywać przez długi czas pod wodą. Illensańczyk
miał już na sobie porządny strój chroniący go zarówno przed zabójczym tlenem, jak i nie mniej groźną wodą i tylko Kreppelianin sprawił przewodnikowi nieco kłopotów właśnie dlatego, że należał
do rasy żyjącej zwykle pod wodą. Miał wielką ochotę zdjąć swój kombinezon i rozprostować osiem zdrętwiałych ramion, ale Conway przekonał go argumentem, że zabawią w zbiorniku mniej niż
kwadrans.
Za śluzą rozpościerał się cienisty basen dla klasy AUGL. Głęboki na sześćdziesiąt i szeroki na sto pięćdziesiąt metrów wypełniony był zielonkawą wodą, w której podopieczni Conwaya zaczęli się zachowywać niczym stado spłoszonego bydła. Wszyscy, z wyjątkiem Kreppelianina, stracili w parę minut orientację i żeby przeprowadzić ich do drugiej śluzy, Conway musiał ich co chwila opływać, aby gestami i krzykiem wskazywać właściwy kierunek, aż w klimatyzowanym skafandrze zrobiło
mu się gorąco niczym w łaźni tureckiej. Kilka razy stracił nawet panowanie nad sobą i posłał głośno podopiecznych całkiem gdzie indziej niż do śluzy.
54
Na dodatek w pewnej chwili gdzieś z głębi wyłonił się jeden z pacjentów AUGL, długa na blisko dwanaście metrów istota z planety Chalderescol II przypominająca opancerzoną rybę. Podpłynęła tak blisko, że czwórka rozumnych marchewek omal nie wpadła w panikę. „A, studenci”, mruknął
AUGL i zniknął w mroku. Było to zachowanie typowe dla tak aspołecznych pacjentów jak Chalde-
roscolanie, ale Conway i tak się zdenerwował.
Na drugą stronę dotarli po kwadransie, który Conwayowi wydawał się całą godziną. Gdy zebrali
się już na zwykłym korytarzu, lekarz powiedział:
— Dziewięćdziesiąt metrów dalej znajduje się śluza prowadząca do części izby przyjęć dla tle-
nodysznych, skąd najprościej będzie nam obserwować, co się tam dzieje. Ci z was, którzy włożyli skafandry tylko dla ochrony przed wodą, mogą już je zdjąć, resztę proszę od razu za mną. . .
Zastanowił się, czy nie powinien przeprosić, że tak nakrzyczał na podopiecznych, ale wcześniej, pod sam koniec drogi, usłyszał, jak Kreppelianin mówi do jednego z AACP:
— . . . nasze pełne jest przegrzanej pary, ale trzeba zrobić coś naprawdę paskudnego, żeby tam trafić.
— Nasze piekło też jest gorące — odparł AACP. — Ale całkiem suche. . .
Nie powiedział więc nic. Widać praktykanci nie wzięli sobie jego rugania aż tak bardzo do
serca. . .
56
Rozdział szósty
Przez przezroczystą ścianę galerii ciągnącej się nad izbą przyjęć widać było wielkie, pogrążone w półmroku pomieszczenie z trzema stanowiskami kontrolnymi. Tylko jedno z nich było zajęte,
przez Nidiańczyka, niewysokiego humanoida z siedmiopalczastymi dłońmi i ciałem porośniętym
gęstym futrem o czerwonawej barwie. Układ światełek na pulpicie informował, że dyżurny nawiązał
właśnie łączność ze zbliżającym się do Szpitala statkiem.
— Słuchajcie. . . — szepnął Conway.
— Proszę się przedstawić — szczeknął staccato czerwony misiaczek, a autotranslator Conwaya
przetłumaczył to na beznamiętnie wypowiedziane angielskie zdanie. Autotranslatory pozostałych 57
widzów przekazały to samo po kelgiańsku, illensańsku i w pozostałych używanych przez grupę językach. — Pacjent, gość czy personel? Jaki gatunek?
— Na pokładzie jest pilot i jeden pasażer. Pacjent — nadeszła odpowiedź. — Obaj ludzie.
— Proszę o podanie klasyfikacji fizjologicznej albo włączenie przekazu na wizji — powiedział
dyżurny i całkiem po ludzku mrugnął ku widzom na galerii. — Wszystkie inteligentne rasy nazywają siebie ludźmi, a innych mają za obcych. Ja zaś muszę wiedzieć, na jakiego pacjenta się przygotować. . .
Conway ściszył głośnik przekazujący rozmowę pomiędzy Nidiańczykem a statkiem i powiedział:
— Ta chwila jest równie dobra jak każda inna, aby wyjaśnić, na czym opiera się stosowany
przez nas fizjologiczny system klasyfikacji gatunków. Zarysuję tylko temat, bo niebawem czekają was zajęcia z tej dziedziny. — Odchrząknął i zaczął: — W czteroliterowym systemie pierwsza litera oznacza stopień fizycznego zaawansowania ewolucyjnego, druga określa rodzaj i liczbę kończyn oraz organów zmysłów, a kombinacja pozostałych dwóch: typ metabolizmu, właściwe dla danej