Odparłam zironią w głosie:
- A czy to ma jakieś znaczenie?
Chyba nieoczekuje pan, że wyjawięnazwisko swojego klienta.
- Z jakiego biura śledczego pani jest?
- naciskałproducent.
- Jestem prywatnym detektywem.
-Posiadapani licencję?
Proste pytanie wprawiło mnie w zakłopotanie.
'-Nie.
- A więc to tak - skomentował Fiodor - chce pani uniknąć płaceniapodatków.
Nieładnie,bardzonieładnie!
- Niech mnie pan posłucha - straciłam cierpliwość do wysłuchiwania jego głupich uwag.
- A coto pana obchodzi?
Przypomniał pan sobie adres Fiedinej, to niech mi pan go poda, a jak nie, to żegnam.
Szkoda mojego cennegoczasu.
- Niechsię takpani od razu nie złości - zaczął pojednawczo.
- Niemam żadnych informacji na tematFiedinej.
- To po jaką cholerę.
-Tylko spokojnie.
Chciałem zaproponować pani pracę.
Spojrzałam na niego nieufnie i chrząknęłam.
-Jestem kompletnym beztalenciem.
Nie potrafię ani śpiewać, ani tańczyć.
Burlewski sięuśmiechnął.
- Nie mamzamiaru proponować pani występów na scenie.
Chciałbym,żeby pomogła pani mojemu synowi.
- W żadnym wypadku - ucięłam.
-Dlaczego?
122
- Mam innego klienta i multum pracy.
-To niech gopani zostawi.
-Jak to, zostawi?
- byłamoburzona.
-Przecież on mi płaci!
- A ile bierze pani za jeden dzień?
- zapytał.
- Pięćset dolarów pluswszelkie wydatki - chlapnęłam bez namysłuw nadziei, że słysząc tak astronomiczną kwotę, wycofa się z propozycji.
Jednak wbrew moimoczekiwaniom Burlewski wysunął szufladę biurka i zaczął odliczać pieniądze.
W miarę pojawiania się na stole kolejnychbanknotów mojeoczy powoli wychodziły z orbit.
-Tu ma pani pięć tysięcy za dziesięć dni i jeszcze jeden na nieprzewidziane wydatki - powiedział.
- Ale wie pan, ja nie jestem zawodowcem.
Niech się panlepiej zwróci do agencji detektywistycznej- miałam opory przed przyjęciem pieniędzy.
- Nie chcę- odparł.
-Dlaczego?
- Dlatego bo ponieważ.
Mam takikaprys.
Proszę wziąć pieniądze i zabierać siędo pracy.
- A co,jeśli niczego się nie dowiem albowręcz przeciwnie,okaże się,że pańskisyn jest winny?
Fiodor potarł dłoniąkark.
- Ryzyk-fizyk.
Tak czy inaczej, pieniądze są pani.
Człowiekto jednaksłaba istota.
Moje ręcebezwiednie zagarnęły wynagrodzenie.
Teraz będę mogła kupić Sierioży nowy samochód!
Podobno zwykli pracownicy agencji detektywistycznych prowadząpo pięć, sześćspraw równocześnie.
Może jateż jakoś dam sobie radę.
Jedno jestpewne,jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam.
W poniedziałki, środyi piątki będę kontynuowaćposzukiwania Ksieni, a we wtorki, czwartki oraz soboty poświęcę uwagęjuniorowi Burlewskiemu.
Żeby nie odczuwać wyrzutów sumienia, że wzięłam pieniądze od dwóchklientów naraz, dołożęwszelkich starań, będę pracować bez wytchnienia od dziewiątej do północy.
Ograniczę sen, jedzenie oraz zrezygnujęz czytania.
- A więc dobrze- zgodziłam się.
- Proszę zapoznać mnie z całą sprawą.
- Dopieroco wróciłem z komisariatu - rozpoczął.
- Anton wreszciena tyle wytrzeźwiał, że był w stanie odpowiedzieć na pytania.
Przysięga,
123
że nie zrobił tej kobiecie nic złego.
Przyszedł do niejokoło dziewiąteiwieczorem.
Miał za sobą kilka piw i był już lekko wstawiony.
Wiera potraktowałago bardzo nieuprzejmie i chciała wypchnąć za drzwi, ale chłopakpokazał jej pieniądze, które niedawno ode mnie otrzymał.
Oczy odrazu jej się zaświeciły i wpuściła go do środka.
- Od dawna się znali?
- zapytałam.
- Od dzieciństwa - westchnął.
- Uczyli si?
wjednej klasie.
Zawsze by
łem przeciwny ich znajomości.
- Zjakiego powodu?
-Była wstrętną dziewuchą.
Wiem, że o zmarłych nie powinno się źle
mówić,aletoświęta prawda.
Była fałszywa, zakłamana i bez zahamowań.
Już wwieku dwunastu lat szlajała się po piwnicach z chłopakami,wąchałaklej, łykała tabletki, paliła i piła.
Miała na Antona zły wpływ.
To onasprowadziła go na złą drogę.
Raz nawet spuściłem mu lanie, żeby sięopamiętał,jednak to nie pomogło.
Chłopak staczał sięna samo dno.
Bez tejzdziry nie mógł wytrzymać ani dnia.
Wiem, że po części to również mojawina.
Całymi dniami byłem wpracy i nie miałem czasu się nim Zająć,amatka miała wszystkogdzieś.
Krótkomówiąc,kiedy się wreszcie spostrzegłem,jedynym wyjściem byłooddanie go na leczenie.
- Dużo pił?
-Jeszcze ile - machnął ręką Fiodor.
- Próbowaliśmy już chyba wszystkiego: odtrucia, wszywki nie wszywki, terapieantyalkoholowe,psycholog, hipnoza.
Zamówiliśmy nawet nabożeństwo w cerkwi w intencjijego wyzdrowienia.
Bez szans!
Wytrzymywałnajwyżej tydzień iznowuto samo od początku- wraca do domuna czworakach.
- Mieszkał z panem?
-Wcześniejtak, ale parę lat temu kupiłem mu mieszkanie.
Szczerzemówiąc, postawiłemna nim krzyżyk.
W końcu nie jest już dzieckiem.
Skończyłdwadzieścia pięć lat.
Najwyższa pora samemu odpowiadaćzaswoje czyny.
Ja w jegowiekumusiałem się nieźle natyrać, żeby zarobić nażycie.
Biegałem od restauracji dorestauracji i grałem na akordeonie.
Nie miałem kochanego tatusia, który by mi opłacałrachunki.
Byłem zdany na samegosiebie.
Radziłem sobie jak mogłem.
Pokonywałem trudności.
Wychodziłem z tarapatów.
A on?
Wdał się wmatkę.
Leniwy, bez planów na przyszłość, pozbawiony silnej woli.
Życiowaniedorajda.
- Z jakiej racji miałby podnieśćrękę na koleżankę z dzieciństwa?
124
- Też się nad tym zastanawiałem - wzruszył ramionami.
- Tym bardziej że kiedy za mocnoda sobie w palnik, nie wszczyna awantury, tylko spokojnie kładzie się na kanapie i zasypia.
Nie krzyczy.
Niewyzywa.
Wie pani, bywają osoby, które pod wpływemalkoholu zaczynają wariować.
Szukają zaczepki.
Rzucająsię z łapami.
Anton do nich nie należy.
Upija sięna smutno.
Zaczyna płakać.
Wszystkich mu szkoda.
Rozdaje pieniądze obcym na ulicy.
Co tam pieniądze!
Płaszcz potrafi z siebiezdjąć.
Albo zegarek.
Chwytanie za nóż nie leży w jego naturze.
Poza tymchorobliwie boi siękrwi.
W dzieciństwie, kiedy rozbijał kolana, natychmiast mdlał.