Schodząc za Ordo na ponton, który ciągnął się w głąb przystani, widziała na statku
blade światła kokpitu.
- Co oznacza słowo „Aay'han", Ordo?
- To stan umysłu. Rodzaj emocji. - Idąc tak przed nią, nie wyglądał wcale jak kapitan
klonów, tylko jak normalny młody człowiek w zwyczajnych niebieskich spodniach, sportowej
koszuli i z wizjerem przeciwsłonecznym. Równie dobrze mógł być jednym z zawodowych
trenerów piłkarskich w kurorcie. Przy częściowo zasłoniętej twarzy nawet Zey mógłby go nie
rozpoznać, gdyby nie charakterystyczny sztywny chód. - Mówimy tak, kiedy cieszymy się z
czasu spędzonego z ukochanymi osobami, ale wspominamy tych, którzy przeszli do manda.
To jak czuć ból, ale godzić się z nim.
To wyjaśnienie dotknęło Etain tak mocno, aż dziecko w jej łonie poruszyło się. Może
po prostu zapragnęła nagle przeżyć takie intensywne emocje, będące zupełnym
przeciwieństwem uczuciowego chłodu Jedi. To jej pozwoli choć częściowo zrozumieć
odwieczny brak zaufania pomiędzy Jedi i Mandalorianami. Obie społeczności miały wiele
podobnych cech, ale w niektórych aspektach różnili się diametralnie, nie pozostawiając
miejsca na neutralność czy obojętność. To dlatego ich relacje były co najmniej niewygodne.
Ordo wskoczył na płaski fragment kadłuba „Aay'hana" i ruszył ku otwartemu włazowi.
Ktoś, kogo Etain nie mogła widzieć, podał mu długi kawałek durastalowej blachy, a on
ustawił go na włazie tak, aby stanowiła pomost pomiędzy statkiem a pontonem.
- Chodź - rzekł, wyciągając rękę, żeby jej pomóc. - Lepiej nie skacz po pokładach.
Etain mogła bez problemu pokonać tę przestrzeń skokiem wspomaganym Mocą i
wylądować bezpiecznie, ciężarna czy nie, ale gest Ordo był tak wzruszający, że przyjęła go z
wdzięcznością i weszła na kadłub. Ordo miał swoje dobre chwile. Po drugiej stronie kopuły
kokpitu siedzieli z wyciągniętymi nogami Mereel i Skirata; opierali się o transpastal i
podawali sobie jakiś napój w kartonie. Obaj mężczyźni gapili się w morze, zatopieni w
rozmyślaniach.
Nie takiego widoku spodziewała się Etain, uprzedzona przez Orda. Ordo czekał na
dole.
Widziała Skiratę po raz pierwszy od czasu ich gorącej kłótni, kiedy to powiedziała mu,
że poczęła dziecko bez wiedzy Darmana, a Kal wygnał ją na Quilurę. Teraz czuła, że była
głupia i samolubna, licząc na to, że Skirata natychmiast przejmie rolę dziadka, ale jedno
pozostawało pewne: Moc pokazywała jej, że miała rację, decydując się na to dziecko.
Przygotowała się na lodowate przyjęcie albo kolejne utyskiwanie nad wadami Jedi.
Skirata podniósł wzrok.
- Ad'ika! - Zawołał, nie dając po sobie poznać, że kiedykolwiek się sprzeczali. - Jak się
masz, dziewuszko?
Jak miło.
- Wszystko... Dobrze, Kal, biorąc pod uwagę okoliczności.
- Słuchaj, przykro mi, że Quilura poszła w osik, nigdy bym cię tam nie wysłał,
gdybym wiedział, że vhette zaczną się rzucać. - Wstał i podszedł do niej z typową,
niezręczną, zażenowaną miną, usiłując nie zauważyć i nie skomentować jej ciąży, ale mimo
wszystko wydawał się zaniepokojony. Mereel wciąż wyglądał tak, jakby medytował. - Jusik
przechwycił Deltę. Nie może odciągnąć ich od Tropix, skoro już nasz gadatliwy kolega
Twi'lek wspomniał im o niej. Na szczęście jego opis wysp jest dość niejasny i mało
zrozumiały.
Komunikator Orda zaćwierkał. Młody człowiek odszedł kawałek i przysiadł na osłonie
napędu. Mereel wstał i podszedł do niego.
Etain spodziewała się, że Skirata ucieknie z Dorumaa najszybciej, jak się da.
- Czy Delty w swoim pełnym katarneńskim rynsztunku nie wyglądają trochę dziwnie
na tropikalnej wyspie? I to na obszarze sepów?
- Gdybyś zobaczyła tę rewię mody, jaką zaobserwowaliśmy tu przez ostatnią godzinę,
ad'ika, powiedziałbym, że wcale nie będą się wyróżniać.
- Nie rozumiem, czemu ciągle tu tkwicie.
- Myślisz, że na Coruscant bylibyśmy bezpieczniejsi?
- Może...
- Zastanów się, przed kim uciekała Ko Sai.
Etain potrzebowała paru chwil, żeby zrozumieć.
- Od naszego szanownego przywódcy?
- Na samym czele kolejki. Dopiero potem idą rząd kaminoański, sepowie i my.
Coruscant jest ostatnim miejscem, gdzie mogę ją umieścić.
Etain nie sądziła, że Skirata może mieć z tym problem, biorąc pod uwagę jego
kontakty.
- Czy ten twój wspólnik Wookie nie może znaleźć dźwiękoszczelnego mieszkanka,
gdzie Vau mógłby ją tłuc na kwaśne jabłko nie przeszkadzając sąsiadom? Tak jak ostatnio?
- Była już w paru miejscach, ad'ika. Poza tym Vau nie wtrąca się do tego. Moi chłopcy
nie mają dobrych wspomnień o Ko Sai.
- Nie wiem jeszcze wszystkiego, prawda?
- Dlatego uważam, że powinniśmy zejść na dół i spokojnie porozmawiać. Wszyscy.
Właz w tylnej części kokpitu wyposażony był na szczęście w rampę, a nie w drabinkę,
jak się tego obawiała. Na dole śmierdziało strillem. Myślała, że Skirata idzie tuż za nią, ale
kiedy się obejrzała, wciąż jeszcze był na górze, a na dole czekał Vau z Mirdem. Zwierzak
zdawał się ją pamiętać, sądząc po podekscytowanych pomrukach i energicznym węszeniu.
Wnętrze nie przypominało kabiny. Cztery miękkie sofy były przyśrubowane do podłogi w
kwadrat wokół niskiego stolika. Usiadła, a Mird natychmiast położył jej łeb na kolanach,
śliniąc się radośnie.
Na pokładzie był jednak jeszcze ktoś. Zmysły Mocy Etain wykrywały coś, co mogła
nazwać jedynie zimną pustką - trójwymiarowy kształt, był gładki i wklęsły, a nie falujący,
wielowarstwowy i kolorowy, jak odbierała większość żywych istot. Nikt nie musiał jej
mówić, kto to jest, ani dlaczego znajduje się w jednej z kabin załogi, która otwierała się na