Nie chcieli jednak wracać z niczym i naraził się niewątpliwie na jadowite szyderstwo pana Mościrzeckiego. Zacięli się w zrozpaczonym uporze jakby na złość losowi, który się na nich zawziął i wodził ich po manowcach, jak złośliwy diabeł wodzi kmiotków po bagniskach. Jedli byle co, w byle karczmie, ale nawet wyborna kiełbasa, w której zawsze było więcej czosnku niż innej treści, stawała im kością w gardle. Wódz wyprawy stąpał Pochmurny, a jego żołnierze szli ze Wzrokiem wbitym w ziemię, jak gdyby nieustannie szukali upiora Żubrowskiego.
Walna narada odbyła się w nastroju żywo przypominającym kwaszoną kapustę. Zawiedziony w uroczych nadziejach wzniosły duch ludzki zawsze pływa w kwaśnym kapuścianym sosie. Wesołość odleciała od trzech młodzieńców jak gołąb z arki. Czoła mieli zmarszczone, co świadczy o burzy myśli, wzrok przygasły, co Zapowiada, że nadzieja w sercach ledwie kopcącym tli się płomykiem i lada chwila zgaśnie jak łojowa świeczka. A przecie był to dopiero początek, bo zaledwie rozpoczęli wędrówkę Argonautów, płynących na poszukiwanie Złotego Runa. Żeglarze ze słynnego okrętu Argos przynajmniej cośkolwiek wiedzieli - jak i gdzie. Oni nie wiedzieli nic! Postanowili jednakże z zaciekłością rozpaczy, że się czegoś dowiedzą i wynajdą tego straszliwca Żubrowskiego na ziemi, w czyśćcu albo w piekle, a najpewniej w piekle.
Na ostatnim Popasie postanowili się rozdzielić i zataczając kręgi po okolicy, szukać i pytać uparcie. Człowiek nie jest przecie komarem, którego bez śladu połknie żaba. Po człowieku jakiś ślad zostać musi, choćby na cmentarzu. Odwiedzili je dwa i czytali napisy na nagrobkach. I też niczego nie znaleź1i. Podzielili teraz pieniądze - (Ralfa oczywiście) - i podnieciwszy w sobie zajadłość ducha, udali się we trzy strony. Za cztery dni mają się spotkać w samo południe przed bramą klasztoru Bernardynów, Jeśli - rzecz prosta - powrócą żywi, jeżeli ich gdzie psy nie zagryzą albo nie pochłonie woda. Podły los takie im płata figle, że nie wiadomo co im jeszcze wymyśli, mając do myślenia dość czasu.
Pożegnali się, wprawdzie życzliwie, lecz bez okrzyków i czułości, i poszli. Za każdym z nich poszedł Anioł Stróż, ale i Muza, spisująca dole i niedole człowieka. Dokładnie opisane dzieje tych wędrówek utworzyłyby trzy opasłe tomy, w których wszelka litera byłaby podobna do czarnego diamentu łzy. Każdy z młodzieńców wszędzie i o każdym czasie pytał każdego o niejakiego Żubrowskiego, każdego z nich każdy zapytany odsyłał po odpowiedź do diabła. Czasem odpowiadano im uprzejmie, czasem ze wzruszeniem ramion, często opryskliwie, często z rozdzierającym serce humorem. Wielkie to było szczęście, że dni wciąż jeszcze były pogodne. Więc krążyli jak głodne sępy, czatując na ochłap wieści o Żubrowskim, lecz nikt o nim nie wiedział ni wtenczas, ni potem. Można zobaczyć kamień we wodzie, o którym zwykło się mówić jako o niepowrotnie przepadłym. Żubrowskiego nie było i we wodzie. Można cierpliwie szukając znaleźć wbrew porzekadłu igłę w stogu siana. Tej zardzewiałej igły - Żubrowskiego - nie było i w sianie. Nigdzie go nie było! Może z Panem Twardowskim przebywał na księżycu i naśmiewał się patrząc, jak go szukają na ziemi.