Im dalej byliśmy, tym hałasy stawały się głośniejsze. Musiało też tam być całkiem gorąco. Kiedy wreszcie dotarliśmy do krawędzi, ciemne kształty ulatywały w górę, mijając nas, a błyskawice grasowały między chmurami. Z przodu i w dole jarząca się, rozpalona masa ulegała ciągłym przemianom pośród eksplozji.
- W porządku! - zawołałem. - Zamierzam naładować wszystko, co ze sobą przywiozłem, i związać jeszcze trochę many. Będę miał całą bibliotekę zaklęć! Rozgość się!
- Taak - powiedziała, oblizując wargi i spoglądając w dół. - Będzie mi wygodnie. Ale co z twoim wrogiem?
- Jak na razie nikogo nie widziałem, a dokoła jest za dużo swobodnej many, bym mógł pochwycić wibracje. Będę miał jedno oko otwarte i będę korzystał z sytuacji. Ty też się rozglądaj.
- Dobra - powiedziała. - To jest doskonale bezpieczne, co?
- Tak bezpieczne jak ruch uliczny w Los Angeles.
- Wspaniale. Naprawdę pocieszające - zauważyła, gdy wielka skalna bryła przeleciała obok nas.
Później się rozdzieliliśmy. Zostawiłem ją wewnątrz ochronnego zaklęcia, opartą o urwiste wzniesienie, a sam ruszyłem w prawo, by odprawić rytuał, który wymagał większej swobody ruchu.
Wtedy przede mną wzbiła się w powietrze chmura iskier. Nie było w tym nic szczególnie niepożądanego, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że unosi się niezwykle długo. Wreszcie wyglądało na to, że zacznie się rozpraszać...
- Feniks, Feniks jasno lśni! - Te słowa zadudniły dokoła mnie, pokonując hałas samego piekła.
- Kto mnie wzywa? - spytałem.
- Kto ma największy powód, by zrobić ci krzywdę?
- Gdybym to wiedział, nie pytałbym.
- A zatem szukaj odpowiedzi w piekle!
Ściana ognia ruszyła ku mnie. Wypowiedziałem słowa, które wzmocniły mą tarczę. Mimo to zatrząsłem się w mojej ochronnej bańce, gdy nastąpiło uderzenie. Wiedziałem, że trudno byłoby oddać cios, skoro mój przeciwnik nie w pełni się zmaterializował.
- W porządku, na śmierć! - krzyknąłem, wzywając błyskawicę, by uderzyła tam, gdzie wirowały iskry.
Odwróciłem się i zasłoniłem oczy przed jasnością, ale wciąż czułem ją przez skórę.
Bańka moich sił wciąż się trzęsła, gdy zamrugałem i spojrzałem przed siebie. Powietrze przede mną w jednej chwili stało się przejrzyste, ale wszystko zdawało się w jakiś sposób ciemniejsze i...
Istota - postać z na wpół zestalonej lawy o grubo ciosanych ludzkich kształtach - otoczyła mnie ramionami tak dalece, jak mogła sięgnąć, i ściskała. Moje zaklęcie wytrzymało, ale uniesiony zostałem ponad krawędź krateru.
- To nie zadziała! - powiedziałem, próbując roztopić tę istotę.
- Do diabła z twoim gadaniem! - nadszedł głos z jakiegoś miejsca wysoko w górze.
Szybko pojąłem, że stwór z lawy ma ochronę przed prostymi zaklęciami, które w niego miotałem. W porządku, a więc strąć mnie. Wydostanę się stamtąd, lewitując. Feniks znów powstanie. Ja...
Przeleciałem nad krawędzią i spadałem. Ale był kłopot. Ciężki kłopot.
Płynne stworzenie przywarło do bańki moich sił. Magia jest magią, a nauka nauką, ale są punkty, w których się ze sobą zgadzają. Im większy ciężar chcesz poruszyć, tym więcej many musisz zużyć. Tak więc pozwoliłem zmylić moją czujność i teraz spadałem do ognistego dołu mimo lewitacyjnego zaklęcia, które uniosłoby mnie wysoko, gdybym nie był tak obciążony. Natychmiast zacząłem wypowiadać zaklęcie, które miało utrzymać mnie na określonej wysokości.
Ale kiedy skończyłem, spostrzegłem, że coś mi się przeciwstawia - inne zaklęcie. Czar, który podczas spadania ciągle zwiększał masę obciążającego mnie stworzenia dzięki wchłanianiu materiału. Jeśli nie liczyć przestrzeni między moimi stopami, gdzie widziałem zmącone jezioro ognia, ta rzecz otaczała mnie płynną masą. Przychodziła mi do głowy tylko jedna droga ucieczki, lecz nie wiedziałem, czy mam dość czasu.
Zająłem się zaklęciem, które miało mnie zmienić w wypełniony iskrami wir podobny do tego, jaki uprzednio przywdział mój przeciwnik. Kiedy mi się to udało, zdjąłem z siebie zaklęcie ochronne i odleciałem.