Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Fallonerze, odprowadź małego Robintona do łóżka — rozkazał S’loner, wskazując w kierunku części sypialnej.
— Jestem prawie tak samo zmęczony jak on — odpowiedział chłopiec, objął ramieniem przyjaciela i wyprowadził go z sali.
— Ciebie, moja miła Merelan, Carola odprowadzi do gościnnego Weyru, w którym powinna mieszkać smocza królowa. No cóż, już wkrótce, już wkrótce… — powiedział S’loner, gdy chłopcy wyszli z Niższych Jaskiń.
 
Następnego dnia sam S’loner odwiózł ich z powrotem do Bendenu. Robinton i jego matka, mimo zmęczenia wieczornymi śpiewami, doskonale zdawali sobie sprawę, jaki to zaszczyt. Nawet Falloner nie był sobą — w obecności ojca stał się niezwykle milczący.
— Chyba prześpię cały tydzień — stwierdziła Merelan, gdy pomachali na pożegnanie spiżowemu jeźdźcowi i Chendithowi. — Ale to był wspaniały wieczór, Robie. Cóż za cudowny występ. Wiem, że nigdy w życiu nie śpiewałam tak dobrze, a ty byłeś fantastyczny. Mam tylko nadzieję, że jeszcze trochę pośpiewasz dyszkantem — westchnęła i zwichrzyła mu włosy, gdy wchodzili na schody Warowni. — I że będziesz miał dobry głos po mutacji, naturalnie.
Spotkali Lady Hayarę, poruszającą się niezgrabnie, bo była już w ostatnich dniach ciąży.
— Byłam pewna, że zatrzymają was na noc, kiedy nie wróciliście o rozsądnej godzinie — powiedziała, wchodząc wraz z nimi do Warowni i kierując się ku głównym schodom. — Wyglądacie na zmęczonych… wyspaliście się porządnie? Macie takie rumieńce… Czy czegoś wam potrzeba? Zdaje mi się, że dziś nie dam rady wejść z wami na schody. — Westchnęła ciężko i powachlowała się dłonią. — Miałam nadzieję, że tym razem urodzę w terminie…
Meralan, współczując Pani Warowni, wyjaśniała, że mają wszystko, czego im potrzeba, po czym wraz z synem ruszyła do ich apartamentu. Zgarbiła się natychmiast, gdy zniknęli z oczu Hayarze.
— Taki śpiew może człowieka do cna wyczerpać — powiedziała, gdy weszli do pokoju. — Ach! — krzyknęła stłumionym głosem.
Zobaczyli na stole gruby zwój pisma, wyraźnie pochodzący z Cechu, co można było poznać po szerokiej wstążce w kolorze harfiarskiego błękitu, opasującej list wokół. Dłoń Merelan na krótką chwilę zawahała się nad rulonem, potem pochwyciła go stanowczo i zerwała pieczęć. Usiadła, wyciągnęła zwój nut i rozłożyła go na stole.
Robinton spostrzegł, że jej twarz pobladła, a palce lekko dygotały, gdy czytała krótką wiadomość dołączoną do kompozycji.
— Nie, to nie jest przesyłka od twojego ojca — powiedziała i spojrzała na nuty, jednocześnie czytając notatkę. — To od Mistrza Gennella. Podaj mi gitarę.
Natychmiast wyjął instrument z pudła, zdziwiony tym pośpiechem. Nagle zdał sobie sprawę, że matka nie zaśpiewała dziś ani jednej kompozycji ojca. Wiedział, że jest prawdopodobnie jedyną śpiewaczką, która jest w stanie pokonać trudności techniczne, wpisane w jego utwory. Widząc, że Merelan, stara się grać, przytrzymując jednocześnie skraj zwijającego się pergaminu, położył ręce na jego brzegach.
Zagrała pierwszy akord, przerwała, by dostroić struny i zaczęła od nowa. W połowie pierwszej strony spojrzała na syna, zdziwiona i zaskoczona.
— To w ogóle nie przypomina dzieła twojego ojca… — przyjrzała się bliżej pismu — ale na pewno wyszło spod jego pióra — dodała i grała dalej.
Robie śledził nuty i sprawnie przewracał strony. Chwilami o tym zapominał, bo i jego wzruszyła tęskna melodia, minorowe akordy i nastrój całego utworu. Gdy ucichły ostatnie dźwięki, matka i syn spojrzeli na siebie, Merelan zdziwiona, Robinton — zniecierpliwiony. Pragnął, by i matce spodobała się ta muzyka.
— Mogę chyba powiedzieć bez obawy, że ktoś mi zaprzeczy — powiedziała z lekkim uśmieszkiem — że to najbardziej ekspresyjny utwór, jaki twój ojciec napisał przez całe życie.
Objęła ramionami gitarę.
— Zdaje mi się, że on za nami tęskni, Robie.
Przyznał jej rację. Muzyka była zdecydowanie melancholijna, a ojciec przecież zwykle pisywał bardziej… bardziej pozytywne, agresywne utwory, pełne ozdobników, wariacji, obłąkańczych kadencji i tym podobnych upiększeń. Rzadko zdarzała mu się tak prosta i elegancka muzyka. W dodatku prawdziwie melodyjna.
Merelan wzięła do ręki liścik od Gennella.
— Mistrz Gennell też jest tego zdania, bo pisze: „Moim zdaniem, powinnaś to zobaczyć, Merelan. Zdecydowany zwrot ku liryce. Sądzę, że to najlepsza rzecz, jaką w życiu napisał, choć on sam nigdy by się do tego nie przyznał”. — Roześmiała się cicho. — On się nie przyzna, ale myślę, że masz rację, Gennellu — powiedziała i spojrzała na syna. — A ty co o tym sądzisz, kochanie? O tej muzyce?

Podstrony