Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- One się mnie czepiają, ale chyba im jednak nie ulegnę. Raczej powinnaś go nosić ty.
Elżbieta spojrzała na Alicję spod czerwonego ronda oczami pełnymi niezwykłego blasku. Ten kapelusz miał coś w sobie...
- Dałabyś mi go...? Albo nie, może chociaż pożycz...!
- Możesz go sobie wziąć na zawsze. Przynajmniej będę miała pewność, że mnie te megiery nie zmuszą do wygłupów. Wyglądasz znakomicie!
Poczucie estetyki i sprawiedliwości nie pozwoliło nam zbyt gwałtownie zaprotesto­wać. Rzeczywiście, kapelusz był jakby stworzony dla Elżbiety! Na noszenie go przez Alicję nadzieja była nikła, jej gust odzieżowy bowiem uległ zdecydowanej odmianie. Elżbieta chodziłaby w nim z pewnością i w ten sposób arcydzieło nie zostałoby zmarnowane. Z pewnym wahaniem pogodziłyśmy się z tą decyzją.
Elżbieta, nie odrywając niemal oczu od lustra, powiadomiła nas, że Kazio wkrótce wyjdzie ze szpitala, ona sama zaś została zwolniona przez pana Muldgaarda z domowego aresztu i wraca do Sztokholmu. Zostało jej kilka drobnostek, które ktoś tam miał od niej odebrać, ale tego kogoś jeszcze nie ma i chciałaby te drobiazgi zostawić u Alicji, żeby ów ktoś mógł odebrać od niej. Nie przyniosła ich na razie, bo nie wiedziała, czy Alicja się zgodzi.
- Duże to jest? - spytała nieufnie Alicja, nauczona smutnymi doświadczeniami. Niejednokrotnie już drobnostka okazywała się tobołem wielkości szafy.
- Ach, nie. Zmieści się w zwyczajnej torbie na zakupy. Może sobie postać byle gdzie, chociażby w piwnicy.
- No dobrze, to przynieś...
Elżbieta zapowiedziała w takim razie, że przyniesie torbę jutro wieczorem i poszła, zabierając ze sobą kapelusz i nie interesując się tematem zbrodni i śledztwa. Wróciłyśmy do zdjęć z Florencji.
- Coraz bardziej mnie ciekawi, co ten Herbert wozi w samochodzie - powiedziałam. - I coraz bardziej mi się wydaje, że chyba te zdjęcia. Może jednak odbierz mu to?
- Odbiorę, oczywiście. Jestem z nim jutro umówiona. Co ja tam jeszcze takiego mogłam zostawić?
- Co ty jeszcze takiego możesz wiedzieć...? Schowajcie już te kapelusze, do licha ciężkiego, bo myśli zebrać nie można! Alicja, rusz umysłem, czy nie spotkałaś Ewy albo Anity gdzieś w Europie w podejrzanych okolicznościach? Czy nie widziałaś, jak któraś z nich konspiracyjnie odkleja paczkę przyczepioną w restauracji pod stolikiem? Albo jak zakrada się w masce na twarzy do gabinetu jakiegoś dyplomaty...?
- Co za idiotyzmy mówisz? - zdziwiła się Zosia, układając kapelusze na powrót w pudle.
- Nie wiem, rany boskie, snuję przypuszczenia! Usiłuję znaleźć coś, przez co ona może być niebezpieczna dla mordercy!
- Czekaj no, czekaj - przerwała Alicja z ożywieniem. - Owszem, chyba coś widziałam...
Zmarszczyła brwi i zapatrzyła się w dal. Czekałyśmy w napięciu i bezruchu, żeby jej nie rozpraszać.
- No co widziałaś, do pioruna?! - zniecierpliwiłam się.
- No właśnie nie mogę sobie przypomnieć - odparła Alicja z żalem. - Mam wrażenie, że widziałam Anitę, tylko nie pamiętam, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach. Możliwe, że w Rzymie, a możliwe, że w Paryżu albo jeszcze gdzie indziej. Spotkałam ją przypadkowo i tylko raz, to wiem na pewno, tylko jak...? Jak mówiłaś te brednie, coś mi się jakby skojarzyło...
- Powtórz te kretyństwa jeszcze raz - zażądała Zosia.
Powtórzyłam, dodając kilka następnych. Alicja wpatrywała się melancholijnie w słój z nowymi kiszonymi ogórkami. Potrząsnęła głową i wyjęła sobie jednego.
- Na nic. Nie przypomnę sobie. Zdaje się, że na jakiejú poczcie, i zdaje sić, ýe któraú z nas wysyůaůa list. Ale nie jestem pewna. W kaýdym razie z pewnoúciŕ nie byůa w masce. Nie wydaje mi sić teý, ýeby sić skradaůa na czworakach. A w ogóle to mogůa byă poczta na K¸bmagergade...
- Nie mam do ciebie zdrowia - stwierdziłam z goryczą i zaniechałam maglowania jej nadal. Uznałam, że chyba tylko cud mógłby wyjaśnić tę kwestię.