Był taki malutki, taki mądry i poważny, i tak mile dziecinny zarazem. Wiatr rozrzucił jego ciemną grzywkę, trzepotał szalikiem. Ciemne, myślące oczy braciszka lśniły rozmarzeniem.
- A może ja bym został maszynistą kolejowym? - zdradził się. - Nauczę się prowadzić lokomotywę spalinową...
- O, kiedy ty będziesz duży, nie będzie już spalinowych.
- A jakie... O! O! - Ignacy Grzegorz zesztywniał z przejęcia, wyciągając rękę: - ooo!
Pyza odwróciła się szybko. Po lewej stronie Mostu, za platanami które rosły przed Operą, tryskały w niebo, bez żadnego odgłosu, srebrzyste smugi. Zaraz jednak potem rozległo się charakterystyczne pękanie, a następnie jadowicie zielony parasol sztucznych ogni rozłożył się wysoko, na tle granatowych chmur. Za chwilę wystrzelono kilka purpurowych rac, po nich - kilkanaście małych, głośno gwiżdżących, a wreszcie - znów wielki, purpurowy parasol.
- Pyziu, Pyziu, strzelają! Chodźmy tam - braciszek wpadł w ekstazę. - Proszę, szybko, ja nigdy nie widziałem, jak to robią, chodź, chodź, idziemy - ciągnął ją za rękę z niespodziewaną siłą, przebierając w miejscu nóżkami.
- Ignasiu, ale ja bym już chciała wracać... głodna jestem, aż mi się w głowie kręci... - ociągała się Pyza, która nie lubiła tłumów, jarmarków, wrzawy i ścisku.
- Pyziu, Pyziu... proszę...
- Ojejku, no to... na jakiś kwadransik, nie więcej. Dobrze, idziemy! - uległa Pyza.
I wcale nie wiedziała, jaki ciąg zdarzeń zapoczątkuje tą jedną decyzją.
7
Przed Gmachem Opery (wyglądał dziwnie i obco, pozbawiony Pegaza na szczycie dachu; zielonego od śniedzi rumaka zdjęto już jakiś czas temu do konserwacji), po drugiej stronie jezdni, jeszcze za obmurowaną prostokątną sadzawką z nieczynną o tej porze fontanną, tłum zalegał trawnik i alejki pod platanami. Pod pomnikiem Mickiewicza, na czarnym, bazaltowym obszarze, z którego wznosił się cokół, trwała jakaś akcja artystyczna, smugi reflektorów przenośnych cięły mrok, wydobywając z niego to gałęzie drzew, to fragmenty oślepionych tłumów, to znów fasadę Collegium Minus. Z daleka nie można było rozeznać, co jest przedmiotem spektaklu, ktoś wydzierał się do mikrofonu, słychać było dudnienie perkusji, znów wystrzelono fajerwerki. Ogromne głośniki ustawione po obu stronach prowizorycznej estrady wzmacniały te radosne odgłosy; lecz tłum stał dosyć bezwładnie i ponuro, nie puszczając się bynajmniej w przewidziane programem pląsy i nie wznosząc bynajmniej przewidzianych programem okrzyków entuzjazmu. Całe wydarzenie miało charakter rozrywkowy i było artystyczną ripostą na Walentynki, ripostą, jak się okazało, pochodzącą od Bernarda Żeromskiego oraz Teatru Eksperyment, którego główną gwiazdą była Aniela Żeromska. W chwili, gdy Pyza i Ignacy Grzegorz zbliżyli się wreszcie do centrum zajścia, przed mikrofonem stała właśnie Aniela i kończyła swą nabrzmiałą uczuciem deklamację erotyku Leśmiana. Czarnowłosa, ubrana w czarną pelerynę z aksamitu i purpurową suknię, wyglądała jak Hiszpanka i z iście andaluzyjskim ogniem wydarła ze swej artystycznej duszy finał wiersza. Gdy zamarła w wystudiowanym bezruchu, została nagrodzona grzmotem oklasków; zaraz też potężny huk wstrząsnął okolicą, w niebo strzeliły kolejno dwie rakiety, oświetlając okolicę deszczem złotych gwiazd, a do mikrofonu zbliżył się Bernard, ubrany we frak i eleganckie botki z żółtej skóry.
- Miłość! - powiedział niskim głosem. - Miłość! - powtórzył nieco głośniej, stopniując efekty. - Miłość!!! - zagrzmiał wreszcie. - Bracia! Zakochani! Dziś nasz dzień! Kończymy nasz koncert ogólnym wezwaniem do czynu: tu i teraz, wszyscy, jak tu jesteśmy, spójrzmy sobie natychmiast w oczy, padnijmy sobie, dosłownie w tym momencie, w ramiona, wymieńmy czułe słowa i namiętne pocałunki! !
Rozsądna poznańska publiczność nie kwapiła się do usłuchania jego wezwań, więc zawiedziony Bernard odpalił racę z pistoletu, odczekał, aż białe iskry opadną znad jego głowy na ziemię, po czym, w poczuciu posłannictwa, znów apelował:
- Dalejże! Kochać trzeba już, natychmiast, miłości nie wolno odkładać na pojutrze, bo pojutrze może być koniec świata! Kiedy kochać, jak nie w Dzień Zakochanych? Młodzieży! Dorośli! Starcy! Uwaga, odliczam do trzech! Kiedy powiem “trzy” i odpalę purpurową jak serce petardę, każdy mężczyzna, nie wybierając bynajmniej i nie grymasząc, natychmiast siarczyście całuje swą sąsiadkę! Każda sąsiadka oddaje pocałunki!
- Ten człowiek zwariował - stwierdziła ze zgorszeniem siwa, tęga pani, stojąca w tłumie pod platanem, przed Pyzą. - W tej chwili idę do domu! - ale nie poszła, może dlatego, że był ścisk.