Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Lord Raid jest za daleko, by odczuwać niepokój — dodał Robin— ton nieco szorstko.
— Wiem, że Mistrz Gennell chciałby się dowiedzieć czegoś o Lobirnie i Mallanie — powiedział Minnarden, wymieniając kolejne spojrzenie z Melongelem. — Jeśli odpowiedzi go nie zadowolą, odwoła wszystkich harfiarzy z tamtej Warowni.
Robinton prychnął, wciąż krążąc po pokoju.
— Faks byłby tym zachwycony. Już nikt by nie mówił jego ludziom, jakie mają prawa. — Przerwał na chwilę. — Znam dobrze Wysokie Rubieże. Znam wszystkie wejścia i wyjścia.
— Tak, a Faks zna twoją twarz — odpowiedział Minnarden.
— Nie może być we wszystkich miejscach naraz — odparł z kolei Robinton.
— Jesteś zbyt wiele wart, by cię wysyłać z takim zadaniem — sprzeciwił się Minnarden ze zdecydowaną miną.
— Nie mam nic do stracenia… — zaczął Robinton.
— Aleja mam… bracie — osadził go Melongel.
— Stracisz wszystko, jeśli natrafisz na Faksa — odezwał się równocześnie Minnarden. — Mistrz Gennell ma ludzi, którzy znają się na prowadzeniu dochodzenia z ukrycia. Wszystko już zorganizował. — Wyraz jego twarzy jasno mówił, że na tym koniec.
Gdy Robinton wyszedł z tego spotkania, uświadomił sobie, jak bardzo odciął się od wszystkiego wokół. Bardzo lękał się o Mistrza Lobirna, Lotricię i Mallana. Pamiętał też, co uciekające kobiety mówiły o Faksie, więc bał się i o śliczną Sitę, Trianę i Marcine. Gdy kładł się spać, w dalszym ciągu niepokoił się o nich wszystkich, i długo trwało, zanim zmusił się, by przestać o tym myśleć i w końcu zasnął.
 
Zakończył letni objazd górskich gospodarstw, choć czasem ich mieszkańcy, wyrażając swoje współczucie, nieświadomie sprawiali mu wielki ból. Gospodarstwo Chochola powiększyło się o kilkanaście namiotów, w których stacjonował oddział zbrojnych, patrolujących wyżynę.
— Ciągle ich przybywa — powiedział Chochol grobowym tonem, kiwając głową nad terrorem, który wygnał tyle osób z domów. — Ktoś powinien coś zrobić z tym człowiekiem. Mówią, że ma sześć czy siedem żon, wszystkie w ciąży. — Uśmiechnął się kwaśno — Ale jakoś nie może sobie zrobić syna.
Robinton zaśmiał się do wtóru.
— Nie potrzeba nam więcej takich.
Właśnie u Chochola spotkał Lobirna i Lotricię, którym udało się uciec. Przyprowadził ich drobny, chudy człowieczek. Robintonowi wydawało się, że go pamięta z czasów swojego pobytu w Cechu. Nie był jednak tego pewien, bo twarz chudzielca nie rzucała się w oczy; cechował go spokój, skuteczność, a zarazem skromność.
— Czy my się przypadkiem nie znamy z Cechu? — spytał Robinton nieco później, gdy zastał go samego, pakującego jedzenie do plecaka. Harfiarz wysłuchał już wtedy opowieści Lobirna o jego przeżyciach w ciągu ostatniego półtora roku.
— Może tak, a może nie, Robintonie. Lepiej zapomnij, że mnie kiedykolwiek widziałeś. Tak będzie najbezpieczniej. Jak widzisz, wracam.
— Dlaczego? Przecież wyprowadziłeś bezpiecznie Lobirna i Lotricię.
— Spróbuję teraz dotrzeć do Mallana. Chyba wiem, gdzie go znajdę.
— Dlaczego? Co się mogło z nim stać?
Okazało się, że Lobirn i Lotricia zostali ostrzeżeni i uciekli z Warowni, zanim Faks zdążył ich aresztować, ale Mallanowi nie dopisało szczęście.
— Faks nie lubi niczego marnować. Nawet znienawidzony harfiarz może zapracować na życie. Jeśli można to nazwać pracą. I życiem.
— Jak? — nalegał Robinton.
— Kopalnie. Kopalnie zawsze potrzebują żywego materiału. Robinton poczuł, jak wędruje mu po plecach w górę dreszcz przerażenia. Dłonie Mallana będą na nic, jeśli kazano mu drążyć skałę.

Podstrony