- A ty otrzymałeś już pochwałę za to, że musiałeś się stykać z bluźnierstwami niewiernych tyle czasu. - W jego głosie brzmiała irytacja. - Nie pokonamy czegoś, czego nie rozumiemy. Na przykład piloci naszych koralowych skoczków, oglądając takie obrazy, mogą pomyśleć, że to prawdziwe bluźnierstwa. Gdybym pełnił obowiązki dowódcy naszych nieprzyjaciół, usiałbym przestworza tysiącami takich wizerunków.
- Galaktyka już jest nimi usiana, o Czcigodny - odparł Nom Anor. -Prawdę mówiąc, nie ma czym się zachwycać. Ich możliwości, podobnie jak naszych wrogów, są bardzo ograniczone.
Kiedy hologram X-skrzydłowca zniknął, Tsavong Lah rzucił komputerowy notes na posadzkę i zmiażdżył opancerzonym szponem vua’sa, zastępującym stopę, którą stracił w wyniku pojedynku z Jacenem Solo.
- Nieprzyjaciele okazali się na tyle silni i przebiegli, że już kilkakrotnie pokrzyżowali twoje plany. - W głosie wojennego mistrza brzmiała odraza. Jako wierny czciciel yuuzhańskich bogów, nie wierzył w nieszczęśliwe przypadki ani zbiegi okoliczności i każdą porażkę poddanego traktował jako dowód duchowej dekadencji. - Wierzę, że tym razem twoja misja zakończyła się powodzeniem.
- Chilab spisał się doskonale. - Nom Anor przechylił głowę, zakrył dłonią otwory nosowe i dmuchnąwszy z całej siły, skierował strumień powietrza do zatok. Nie był aż tak gorliwym wyznawcą, aby się cieszyć bólem, jaki powodował implantowany robak, wyciągając dendryty z jego nerwu wzrokowego. Udał, że się uśmiecha, i cierpliwie czekał, aż stworzenie dotrze do otworu nosowego. Podstawił dłoń i pozwolił, aby wypadło, a potem podał wojennemu mistrzowi. - Kiedy tam leciałem, wszystko dobrze obejrzałem. Jestem pewien, że odczytamy zapisane w pamięci chilaba informacje i wykorzystamy je do jeszcze lepszego zaplanowania ataku.
- Bez wątpienia. - Tsavong Lah wsunął robaka do kieszeni fałdzistej peleryny, która wbijając ostre macki w ramiona, okrywała plecy. -Zapoznam się z nimi później. Czy twoje spotkanie z Leią Solo zakończyło się pomyślnie?
- Oczywiście, wojenny mistrzu. - Nom Anor nawet nie umiałby sobie wyobrazić, że udziela innej odpowiedzi. - Jestem całkowicie pewien, że Jedi przyjmą nasze wyzwanie.
- Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna - rozległ się w ogromnej komnacie cichy, niski głos. Jego źródło znajdowało się za plecami egzekutora. - Rycerze Jedi zorientują się, że to pułapka, i będą się mieli na baczności.
Nom Anor odwrócił się i ujrzał niewielką upierzoną istotę przeskakującą obok strażników na cienkich nogach, których stawy pozwalały na wyginanie się do tyłu. Istota miała wiotkie uszy i parę spiralnie zakręconych czułków, co nadawało jej wygląd podobny do wielkiej upierzonej ćmy. Nie była większa od radanka i Nom Anor zawsze uważał ją za coś w rodzaju pasożyta.
- Ach, to ty, Vergere - mruknął. - Nie wiedziałem, że tak dobrze znasz Jedi.
- Vergere zna ich lepiej niż ja - oznajmił Tsavong Lah. - To właśnie ona zapewniała, że Jeedai wypuszczą cię żywego. Gotów byłem się z nią założyć, że od razu cię zabiją.
- A jednak to ty, o Czcigodny, byłeś bliższy prawdy niż twoja pupilka.
Nom Anor nie zgadzał się nazywać Vergere doradczynią. Dziwaczna niewielka istota była zaledwie powierniczką yuuzhańskiej agentki, która straciła życie, bezskutecznie usiłując zatruć organizmy rycerzy Jedi. Spędziła pewien czas w niewoli, przesłuchiwana przez agentów Wywiadu Nowej Republiki, a potem została doradczynią Tsavonga Laha. Wszystko dlatego, że w ciągu zaledwie kilku tygodni zdołała się dowiedzieć na temat wrogów więcej niż Nom Anor w ciągu wielu lat służby w charakterze agenta i sabotażysty. Co prawda, podawano w wątpliwość jej lojalność, ale kiedy potwierdziło się, że przekazuje prawdziwe informacje, zaczęto ją darzyć takim zaufaniem, że Nom Anor po prostu musiał widzieć w niej najgroźniejszą rywalkę.