– Jeszcze raz ci dziękuję.
Von Namtzen machnął lekceważąco ręką, ale równocześnie chrząknął z zadowoleniem. Wbrew protestom Greya podarował mu tego ogiera „na dowód sojuszu i przyjaźni”, jak oznajmił. A potem zamknął go w przyjacielskim uścisku i ucałował formalnie – w policzki i w usta. Grey postanowił uważać ten uścisk za przyjacielski tak długo, jak długo okoliczności nie pokażą, że było inaczej. Jeżeli pokażą. Dłoń Stephana nadal obejmowała jego łydkę ukrytą pod fałdą szarego płaszcza...
Spojrzał w stronę kościoła, ciemnego kształtu za cmentarnym murem.
– Jestem zaskoczony, że kapłana tu nie ma – przyznał. – Czyżby nie pochwalał tego... obrzędu?
– Kapłan nie żyje. Jakaś gorączka... die rote Ruhn, ponad miesiąc temu. Ze Strausbergu wysłali nowego, ale jeszcze nie przybył.
Czemu nie należało się dziwić, gdyż między Strausbergiem a nimi znajdowały się główne siły francuskie. W tych warunkach podróż była co najmniej utrudniona, jeśli w ogóle możliwa.
– Rozumiem. – Grey obejrzał się przez ramię.
Kopacze zrobili przerwę na otwarcie nowego naczynia ze śliwowicą.
– Wierzysz w tego sukuba? – spytał cicho.
Ku jego zaskoczeniu von Namtzen nie odpowiedział natychmiast. Wciągnął głęboko powietrze i wydawało się, że chce wzruszyć ramionami, ale tego nie zrobił.
– Widziałem... dziwne rzeczy przy wielu okazjach – powiedział w końcu cicho. – Zwłaszcza w tym kraju... a ten człowiek jest martwy.
Uścisnął łydkę Greya i puścił ją.
Grey odetchnął głęboko zimnym, ciężkim powietrzem o zapachu dymu i grobu. I natychmiast pożałował tego skojarzenia.
– Przyznam, że jednego nie rozumiem – powiedział, poprawiając się na końskim grzbiecie. – Sukub to demon, jeśli się nie mylę. W jaki sposób może więc bezpiecznie ukryć się na cmentarzu? To przecież poświęcona ziemia?
– Och – zdziwił się zapytany, jakby to było coś oczywistego. – Sukub obejmuje w posiadanie ciało zmarłego i odpoczywa w nim w ciągu dnia. Nieboszczyk ma prawo przebywać na cmentarzu, prawda? Ktoś taki za życia musiał naturalnie być zły i wredny, zdeprawowany albo zboczony. I dzięki temu sukub może chronić się na cmentarzu.
– Ile czasu musi minąć od czyjejś śmierci, by sukub mógł posiąść jego ciało? Albo ile maksymalnie może minąć, by jeszcze mógł to zrobić? – spytał Grey.
Takie ograniczenie do stosunkowo świeżych grobów znacznie ułatwiłoby poszukiwania, tym bardziej że z tego, co widział w blasku latarni, większość pobliskich nagrobków stała tu jeśli nie od wieków, to od kilkudziesięciu lat na pewno.
– Tego nie wiem – przyznał von Namtzen. – Podobnie jak nie wiem, czy to ciało opuszcza w nocy grób, czy to demon unosi się w powietrzu. Jedni mówią tak, inni tak.
Toma Byrda nie było już prawie widać we mgle, ale Grey dostrzegł, że chłopak tak wcisnął głowę w ramiona, że kapelusz prawie ich dotykał. Odchrząknął więc i spytał:
– Aha. A... co dokładnie macie zamiar zrobić, jeśli znajdziemy stosowne ciało?
Von Namtzen poczuł się pewniej, co od razu dało się słyszeć.
– A to akurat jest proste. Otworzymy trumnę i przebijemy serce nieboszczyka żelaznym prętem. Herr Blomberg przyniósł odpowiedni.
Z przodu, od strony Byrda, dobiegł trudny do zidentyfikowania dźwięk, który Grey postanowił zignorować.
– Rozumiem – mruknął, wycierając rękawem nos.
Jedyną korzyścią z tej rozmowy było to, że przestał odczuwać głód.
Przez chwilę szli w milczeniu, nawet burmistrz przestał gadać. Z tylu słychać było tylko mlaskanie towarzyszące krokom w błocie i gulgot świadczący o tym, iż zapasy alkoholu nie zostały wyczerpane, a kopacze wiernie maszerują i pokrzepiają się regularnie.
– Ten zabity – odezwał się w końcu Grey. – Szeregowy Koenig.
Gdzie został znaleziony i jakie obrażenia były na jego ciele? Wspomniałeś coś o śladach...
Von Namtzen już otwierał usta, by odpowiedzieć, gdy nagle Karolus spojrzał w bok, rozdymając chrapy. Potem rzucił łbem tak gwałtownie, że Grey omal nie oberwał. I parsknął. W tym momencie Tom wrzasnął, puścił linkę i rzucił się do ucieczki.
Ogier obrócił się na tylnych nogach i skoczył z przysiadu, przelatując nad niewielkim kamiennym aniołkiem stojącym mu na drodze. Grey ledwie dostrzegł przeszkodę – przestraszyć się już nie zdążył, gdyż rzeźba z otwartymi jakby w zaskoczeniu ustami przemknęła pod końskim brzuchem i zniknęła z pola widzenia.
Nie mając w ręku wodzy i nie mogąc dosięgnąć linki wypuszczonej przez Toma, Grey mógł zrobić tylko jedno – złapać się kurczowo obiema dłońmi grzywy, zacisnąć kolana na bokach ogiera i trzymać się ze wszystkich sił. Za sobą słyszał wrzaski, ale nie zwracał uwagi na nic poza koniem stanowiącym w tej chwili żywioł.
Karolus gnał przez mrok niczym kula armatnia, sadząc długimi susami. Mimo że Grey pochylił się nad jego szyją, wiatr gwizdał mu w uszach, jedynie momentami zagłuszany przez głośny oddech wierzchowca. Albo jego własny – bo tego akurat nie był pewien.
Oczy mu łzawiły, a mokre pasma grzywy chlastały go po twarzy, ale dojrzał gdzieś z przodu migotliwe światełka i zorientował się, że zmierzają w stronę zabudowań miasteczka. Od których cmentarz oddzielał sześciostopowej wysokości mur...
Pozostało mu jedynie mieć nadzieję, że koń zauważy go w porę.
Zauważył. Karolus zahamował tak gwałtownie, że spod jego kopyt bryznęły fontanny ziemi i suchej trawy. Grey omal nie przeleciał przez jego łeb, a w następnej sekundzie niemal zjechał po jego zadzie, gdy ogier stanął dęba. A potem opadł na cztery nogi, odwrócił się i potruchtał spokojnie kawałek, potrząsając łbem, jakby chciał się uwolnić od linki do wiązania.
Grey zsunął się z jego grzbietu i stanął na drżących nogach. Po chwili zdołał chwycić linkę zgrabiałymi palcami i obaj przystanęli.
– Ty biała cholero! – krzyknął pełen radości, że przeżył, i roześmiał się. – Jesteś wspaniały!