Brakowało mu tego nasyconego mocno błękitem powietrza rywalizującej doliny, brakowało tłustej gleby i jej woni; powietrze było bardziej czyste, lekkie i krzepiące. Nawet rzeka, zasilająca wodą trawy i bydło w tych powszechnie znanych gospodarstwach mlecznych, płynęła inaczej niż potoki w Blackmoor. Tamte – ciche, leniwe, często zmącone, płynęły korytem mulistym i ktoś nieostrożny chcąc przez nie przejść na drugi brzeg mógłby się zapaść w muł i niepostrzeżenie zniknąć. Wody Froom były przezrocze jak czysta Rzeka Życia ukazana ewangeliście, wartkie jak cień obłoku, a ich dźwięczny bełkot, gdy płynęły po płytkim dnie usłanym kamykami, dzwonił pod niebem przez cały dzień. Tam kwiatem wodnym był nenufar, tutaj – jaskier.
Bądź skutkiem zmiany powietrza na lżejsze, bądź dlatego, że znalazła się w nowym otoczeniu, z dala od nieżyczliwych spojrzeń, nastrój Tessy poprawił się zadziwiająco. Gdy tak biegła pod delikatnym tchnieniem południowego wiatru, nadzieje jej opromieniały ją wespół z blaskami słońca otaczając atmosferą niemal idealną. W każdym podmuchu ciepłego wiatru słyszała jakieś czarujące głosy, każdy tryl ptaka zdawał się rozbrzmiewać radością.
W ostatnich czasach twarz jej, zależnie od przelotnych nastrojów, zmieniała się ustawicznie, wahając się między pięknością i wyglądem zwyczajnym. Czasem bywała różowa i spokojna, kiedy indziej blada i tragiczna. Gdy miała na twarzy rumieńce, reagowała na wszystko z mniejszą wrażliwością niż wtedy, gdy była blada. Jej uroda stawała się bardziej doskonała wtedy, gdy była w nastroju mniej wzniosłym; natomiast nastrój większego skupienia czynił ją mniej piękną. W danej chwili, gdy poddawała się pieszczocie południowego wiatru, twarz jej jaśniała pięknością niemal doskonałą.
Nieodparte, powszechne, odruchowe dążenie do szczęścia, wspólne wszystkim żyjącym istotom od najpośledniejszych do najwyższych, owładnęło wreszcie i Tessą. Była przecież jeszcze i teraz młodą, dwudziestoletnią kobietą, która pod względem uczuciowym i umysłowym nie przestała się rozwijać, toteż nic nie mogło wywrzeć na niej takiego wrażenia, jakiego czas nie zdołałby zatrzeć.
Dlatego humor jej, wdzięczność i nadzieje wzrastały z każdą chwilą. Próbowała zaśpiewać kilka ballad, lecz wszystkie wydały się jej nieodpowiednie, wreszcie przyszedł jej na myśl psałterz, tak często przez nią przeglądany w niedzielne ranki, zanim zakosztowała owocu z drzewa wiadomości złego i dobrego, i zaczęła śpiewać: “O, słońce... o, miesiącu... i wy, gwiazdy... o, zieleni, która otulasz ziemię.... o, ptaki powietrzne... zwierzęta i trzody... o, dzieci człowiecze... niech was Bóg błogosławi, chwalcie Go i wysławiajcie na wieki!"
Przerwała nagle i szepnęła:
– A może jeszcze niezupełnie znam Pana?
Pewnie ten na pół świadomy rapsod był bałwochwalczym wyrazem monoteistycznych uczuć; kobiety, szczególnie te, co żyją pośród sił i kształtów otaczającej je przyrody, zachowują w duszach więcej pogańskich wyobrażeń swych odległych przodków niż usystematyzowanej religii, jakiej uczono rodzaj niewieści w następnych pokoleniach. W każdym razie Tessa znalazła najwłaściwszy wyraz swych uczuć w owym starym Benedicite, które szeptała od wczesnego dzieciństwa – i to jej wystarczyło. Fakt, że odczuwała tyle radości z tak drobnego dokonania jak pierwsze kroki na drodze do samodzielnego życia, świadczył, że odziedziczyła pewne cechy charakteru po Durbeyfieldach. Tessa przede wszystkim pragnęła kroczyć prostą drogą; wprawdzie jej ojciec nie miał żadnych skłonności tego rodzaju, lecz podobnie jak on, córka potrafiła zadowalać się w życiu każdym doraźnym, bodaj niewielkim osiągnięciem; nie miała chęci wznosić się z trudem na wyższy stopień społeczny, choćby tak skromny, jaki był dostępny dla dotkliwie upośledzonej przez los rodziny niegdyś potężnych d'Urberville'ów.
Można by powiedzieć, że niewyżyta energia rodziny matczynej wzmocniła własną młodą energię Tessy i przyczyniła się do jej odrodzenia po przejściach, które na pewien czas tak ją przygnębiły. Należy jednak przyznać, że na ogół kobiety potrafią przeżyć podobne upokorzenia i odzyskać wesołość i zainteresowanie życiem. Dopóki trwa życie, dopóty trwa nadzieja; przeświadczenie to nieobce jest “oszukanym przez los", wbrew temu, co usiłują w nas wmówić niektórzy nader życzliwi teoretycy.
Tak więc Tessa z lekkim sercem i pełna ochoty do życia schodziła coraz niżej z egdońskich wzgórz do farmy – celu jej pielgrzymki.