.. - zaczął. - To jest właśnie to!
- A więc udało mi się. Jesteś zadowolony?
- Bogowie! - Chłopiec wstał i podszedł w stronę kryształu. Wyciągnął powoli dłonie, zatrzymując je tuż nad błyszczącą powierzchnią. - Zadowolony?... To jest... to jest wspaniałe. - Zadrżał i przez chwilę stał nieruchomo, pogrążony w zachwycie. Potem odwrócił się, prezentując swój zwykły, pełen wyższości uśmiech. Mor win także odpowiedział zimnym uśmiechem, unosząc w górę kąciki ust. I nagle zachwycony chłopiec zniknął.
- Całkiem przyjemne. - Nie odwracając się, wskazał niedbałym gestem na unoszącą się za plecami kulę. - Każ ją dostarczyć, a rachunek przedstaw memu ojcu.
- Oczywiście.
Abse ruszył ku drzwiom prowadzącym do biura, a stamtąd do wyjścia. Morwin wstał, otworzył je i przytrzymał przed chłopakiem. Już w progu Abse zawahał się i przez chwilę patrzył mu prosto w oczy. Wtedy właśnie po raz ostatni Morwin dostrzegł w jego spojrzeniu falę powracającego zachwytu.
- Ja... chciałbym zobaczyć, jak ty to właściwie robisz. Szkoda, że nie pomyśleliśmy, by zarejestrować sam akt tworzenia.
- Kiedy to nie jest wcale interesujące - zaprotestował Morwin.
- Tak też przypuszczałem. No cóż, do widzenia - pożegnał się bez wyciągania ręki.
- Do widzenia - odparł Morwin i spoglądał za nim, dopóki nie zniknął z oczu.
Tak, takie zepsucie byłoby nawet przyjemne. Jeszcze rok lub dwa i chłopak nauczy się już wszystkiego, co powinien wiedzieć.
Usłyszał głos Alyshii Curt nawołującej go z korytarza. Trzymając się framugi obiema dłońmi, wychylił się do tyłu i spojrzał z uśmiechem na swą sekretarkę i recepcjonistkę w jednej osobie.
- Cześć, jestem tutaj - powiedział. - Niech Jansen zapakuje kulę i dostarczy ją razem z rachunkiem.
- Oczywiście, sir - odparła, wskazując na coś oczyma. Morwin odwrócił się.
- Niespodzianka - powiedział siedzący przy oknie mężczyzna.
- Michael! Co ty tu robisz?
- Zamarzyła mi się filiżanka prawdziwej kawy.
- Wchodź dalej. Właśnie zagotowałem wodę.
Mężczyzna podniósł się powoli. Jego barczysta postać, jasny mundur i białe włosy albinosa po raz kolejny przywiodły Morwinowi na myśl prący niepowstrzymanie do przodu lodowiec.
Weszli do studia i Morwin zakrzątnał się, szukając czystych filiżanek. Gdy je wreszcie znalazł, odwrócił się i zauważył, że Michael przeszedł bez szmeru przez całą długość studia i zatrzymał się przed ostatnim dziełem.
- Podoba ci się? - zapytał.
- Tak. To jedno z twoich najlepszych dzieł. Dla dziecka Arnithe'a?
- Tak.
- I co o tym myśli?
- Powiedział, że mu się podoba.
- Hmm. - Michael odwrócił się i podszedł do niewielkiego stolika, przy którym pochłonięty pracą Morwin zjadał czasami posiłki.
Morwin nalał dwie filiżanki parującej, aromatycznej kawy.
- W tym tygodniu rozpoczyna się sezon lamaq.
- Och! - W glosie Morwina brzmiało zdziwienie. - Nawet nie zauważyłem, że to przecież odpowiednia pora roku. Wyjeżdżasz?
- Myślałem o przyszłym tygodniu. Moglibyśmy wybrać się do Blue Forest, rozbić obóz i przez kilka dni solidnie wypocząć.
- Zapowiada się znakomicie. Jadę z tobą. Myślałeś jeszcze o kimś?
- Myślałem, że może Jorgen.
Morwin skinął głową i sięgnął po swoją ulubioną fajkę, przesuwając kciukiem po pokrywających cybuch insygniach. Jorgen, olbrzymi Rigelianin i Michael z Honsi podczas wojny tworzyli załogę. Piętnaście lat temu zastrzeliłby ich bez chwili wahania. Teraz stali się jego przyjaciółmi. Razem pili i żartowali, sprzedawał nawet swoje dzieła ich znajomym. Insygnia "DYNAB - Flota Poczwórnej Gwiazdy" wydawały się pulsować lekko pod kciukiem. W przypływie nagłego wstydu skrył cybuch w dłoni. "Gdybyśmy wygrali - pomyślał ponuro - wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Nikt nie winiłby Michaela, gdyby nosił ten swój przeklęty pierścień zawieszony na łańcuszku u szyi, poza zasięgiem wzroku. Człowiek urządza swoje życie tam, gdzie mu wygodnie. Gdybym pozostał w DYNAB, w dalszym ciągu żonglowałbym elektronami w jakimś podupadłym laboratorium lub przymierał głodem".
- Ile czasu pozostało ci do odejścia? - zapytał.