Konie przeszły metę, głośnik umilkł jak nożem uciął, tłum huczał nadal. Teresa i Michał stali wciąż w bezruchu wpatrzeni w zwalniające za metą kłębowisko koni i wózków.
Osłabły nagle z emocji Michał klapnął z impetem na ławkę, Teresa obejrzała się na niego.
— No i co? — spytaÅ‚a bezradnie. — Co wygraÅ‚o?
— Nie mam pojÄ™cia. Chyba ta piÄ…tka. Powinni zaraz ogÅ‚osić. Boże wielki,
ależ te wyścigi to przepiękna rzecz! Rozumiem teraz, co to znaczy, że ten grzmot kopyt chwyta za serce. . .
Teresa przyjrzała się z niesmakiem wspólnikowi i również usiadła.
— Za serce to ja siÄ™ zaraz chwycÄ™. Niech pan siÄ™ dowie, co wygraÅ‚o, bo jestem ciekawa. Okazuje siÄ™, że wybraliÅ›my bardzo dobrego konia. . .
Wyścigi konne jest to miejsce, gdzie opatrzność pozwala sobie na najdziwniej-
sze wybryki. Głośnik chrząknął i rozpoczął komunikat. Blady z wrażenia Michał, nie wierząc własnym uszom, przetłumaczył Teresie informację.
— PrzyszÅ‚o pięć sześć dwa. Tak powiedzieli. Rozumie pani? Pięć. Sześć.
Dwa. . .
— Jak to? — zdenerwowaÅ‚a siÄ™ Teresa. — Jakie dwa? Co to znaczy?
Michał wyciągnął rękę w kierunku tablicy na środku pola, gdzie świeciły wy-
mienione przez głośniki cyfry.
— Trzeci koÅ„ — rzekÅ‚ uroczyÅ›cie. — A przed nim nasze dwa. Pięć-sześć.
Dwójka trzecia. . . Wygraliśmy!
Śmiertelnie zdumiona Teresa wybałuszyła oczy na tablicę.
— Jak to? WygraliÅ›my, naprawdÄ™? Na te konie, których nikt nie graÅ‚?!
— Tak jest! Nikt nie graÅ‚! Tylko my! Rany boskie!
— I myÅ›li pan, że nam za to zapÅ‚acÄ…?
— No pewnie, że zapÅ‚acÄ…! I to nawet dość dużo! To sÄ… fuksy! CoÅ› podobnego,
wygraliśmy. . . !
209
Teresa otrząsnęła się z osłupienia i, nie odrywając oczu od prześlicznych cyfr, uczyniła przypuszczenie, że wysokość wypłaty również powinna zaświecić na tablicy. Michał zgodził się z nią i oboje w napięciu zaczęli się wpatrywać w puste miejsca obok numerów koni. Głośnik rozpoczął przemówienie, równocześnie tablica mrugnęła i w owych pustych miejscach ukazały się liczby.
— To nasze? — spytaÅ‚a Teresa z niepokojem.
Michał pokręcił głową, zaglądając do notesu.
— Nie, to pojedynczo. PorzÄ…dek powiedzÄ… za chwilÄ™. Powinien być na dole.
Tamto, to jest górą i plac.
— Jaki plac?
Nieco chaotycznie Michał zaczął jej tłumaczyć znaczenie pojedynczych wy-
płat, posługując się swoimi notatkami. Przerwał wykład, bo głośnik znów się odezwał. W skupieniu słuchał nie tylko Michał, ale także cały tłum na torze. Głośnik skończył, w tłumie za to wybuchły okrzyki. Michał miał wyraz twarzy nieco stropiony, Teresa rozzłościła się na niego okropnie.
— Czy pan wreszcie bÄ™dzie porzÄ…dnie tÅ‚umaczyÅ‚, czy nie? Przecież ja nic
z tego nie rozumiem! Co oni powiedzieli?!
— Chyba źle zrozumiaÅ‚em — powiedziaÅ‚ niepewnie MichaÅ‚. — Chyba pÅ‚acÄ…
tysiÄ…c siedemset. . . O, zapala siÄ™!
Na tablicy, poniżej poprzednich liczb, zapaliła się suma 17.246. Teresa odczy-tała ją jako 1724 złote i 60 groszy. Michał wpatrywał się w nią w tępym oszo-
łomieniu. Głośnik wychrypiał następne informacje, Michał wysłuchał, oderwał
wzrok od tablicy i spojrzał na Teresę.
— A wiÄ™c jednak! — rzekÅ‚ uroczyÅ›cie. — PobiliÅ›my tegoroczny rekord toru!
Płacą nam rzeczywiście siedemnaście tysięcy dwieście czterdzieści sześć fran-
ków. To pani wymyśliła tę piątkę i tę Erynię. Czy mogę pani paść do nóg?
— Ile nam pÅ‚acÄ…? — spytaÅ‚a Teresa, sÄ…dzÄ…c, że źle sÅ‚yszy.
— SiedemnaÅ›cie tysiÄ™cy dwieÅ›cie czterdzieÅ›ci sześć franków. Czy mogÄ™ pani
paść. . .
— Nie wierzÄ™. To musi być jakaÅ› pomyÅ‚ka. TysiÄ…c siedemset to jeszcze rozu-
miem, ale nie siedemnaście tysięcy. Niech pan to lepiej sprawdzi.
210
— Powiedzieli przez gÅ‚oÅ›nik i wyraźnie Å›wieci na tablicy. Powiedzieli, że jest to rekord tego roku. Czy mogÄ™ pani paść do nóg?
Teresa przez chwilę patrzyła na Michała dziwnym wzrokiem, po czym nagle
otrząsnęła się z szoku.
— Ale co pan, ma pan źle w gÅ‚owie? Gdzie pan chce padać, tu za ciasno! Nie,
ja nie uwierzę, dopóki nie zobaczę tego na własne oczy. Niech pan idzie odebrać pieniądze, bo jestem zdenerwowana!
Michał poszedł. Przed kasami wypłat było kompletnie pusto. Wrócił do Teresy
i przyniósł czek na 34.492 franki.
— Okazuje siÄ™, że przez pomyÅ‚kÄ™ graliÅ›my to podwójnie — przypomniaÅ‚ jej.