– I ty śmiesz w moim lesie rąbać drwa! A wiesz ty, jak twój pan z moimi psami postąpił?
– Ach, dobrodzieju! – zawołał chłop, padając na kolana. I zaczął prosić, zaklinać.
Szlachcic z zimną krwią zwołał swoich ludzi i odprzągłszy parę wołów z wozu, powiesił
woły na drzewie.
– Idź, powiedz panu swemu o tym, a on ci zapłaci. I tak zemścił się szlachcic, a pan pewnie nigdy więcej psów wieszać nie miał ochoty, bo za woły zapłacił.
Jest jeszcze jedno polowanie na wilki, kiedy one stadami się włóczą w zimie. Do wozu uzbrojonego wokoło w kosy siadają myśliwi ze strzelbami, biorą między siebie prosię; a na sznurze fac-similé prosięcia – z grochowin wiązkę wloką za sobą. Gdy wjadą w miejsca, gdzie się wilcy zwyczajnie pokazują, zaczynają prosię męczyć, ażeby krzyczało; jego głos zwabia stado głodnych wilków, które, gdy się zbliża, strzelają. Takie polowanie odbywa się w czasie widnych nocy, a do wozu zaprzęgają jak najgorsze konie, bo żwawsze na głos i widok wilków ponosiłyby, a wówczas i od kos kalectwo i od wilczych zębów – wara! – gdyby ktoś spadł z wozu. Często wystrzelawszy próżno naboje, uciekać muszą, a wilcy rozjuszeni gonią ich aż pod wieś, a czasem aż na podwórzec. Jest to dość niebezpieczne polowanie i rzadko się udaje. Bezpieczniejsza zasadzka i przynęta, do której zwierz w zimie głodny, zwabiony wonią z daleka, przychodzi. Tak wilcy do padła, zające do owsa często się dają sprowadzić.
Słyszałem o dziwnym wypadku. Przy ścierwie konia zasiadł strzelec – było to niedaleko miasteczka. Długo czekał a nic nie przychodziło, nareście znudził się i usnął. Budzi się na szelest jakiś, pogląda i widzi, że się coś rusza w padle. Wymierza, strzela i słyszy krzyk.
– Jezus Maria!
Przestraszony, leci ku ścierwu i widzi babę starą z nożem w ręku, która w chwili gdy okrawała piękne mięsko końskie, padła postrzelona. Dowiedziano się później z prawnego scrutinium sprawy, że utrzymująca garkuchnią w miasteczku stara jejmość tym sposobem tanio mięsa się sobie starać była zwykła, aż nareście ciężko za to ukarana została przypadkiem.
Wielki dochód dla wieśniaków w Polesiu stanowią barcie rozsypane po lasach, z których dań lub oczkowe płacą dziedzicom.
Godna uwagi, że podebrawszy miód, częstują nim wszystkich, kogo spotkają, niosą go do dworu, do karczmy itd., uważając, że ten udział daru bożego na dobre im wychodzi. W opisie 32
Litwy Aeneasza Sylviusa już o podobnym zwyczaju jest wzmianka. Wieśniacy, którzy z bydląt skóry zdejmują, nigdy już pszczół się nie tkną, boby się im, jak mówią, nie wiodły.
Mierzą miód szczególną miarę pięciokwartową, zwaną wiazowica, ale to nie wszędzie.
Składają się z barci do cerkwi, a ten miód przerabia się na pitny i w dzień prażniku cerkwi szynkuje na korzyść skarbony, co się zowie kanonem. Wosk idzie na świece. Zwyczaj ten powszechny jest na Polesiu Wołyńskim. Starosta cerkiewny z przybranymi pomocnikami szynkuje, a arendarz ten swój ubytek kilkodniowy cierpliwie znosić musi.
Mnóstwo wszelkiego rodzaju jagód i grzybów zbiera się po lasach poleskich. Z pierwszych
– żórawiny, czernice, maliny, łochacze, brusznice, ożyny wreście jesienne są najpospolitsze.
Gdzieniegdzie są nawet daniny jagód i orzechów. Ku Wołyniowi zbierają mało użyteczną tarninę, której owoc cierpki jest i niesmaczny.
Czym dla mężczyzn jest polowanie na zwierza, tym dla kobiet jagody i grzyby. Całe lato zmieniają się cele tej przechadzki, lecz ona zawsze trwa dla amatorów. O, ileż to pociesznych przygód, na tych poobiednich ekskursjach, na których często wcale się co innego zbiera, nie grzyby i jagody!
Na Polesiu w lasach są osady, tak zwane majdany biednych Mazurów, rozrzucone tam i sam. Ci budnicy trudnią się wyrobkiem lasów i niszczą je niezmiernie. Stan tej klasy jest bardzo nędzny; sama wędrówka tak daleka okazuje, jak są biedni. I tu niewiele zyskują.
Muszą sobie trzebić pola i całe lata często mieszkać w szałasach ledwie od słoty ulewnej zasłaniających, razem z niewielkim swoim dobytkiem, który zimą i latem włóczy się, szukając paszy po lesie. Ubiór ich: z grubego sukna kapota, czapka barania, pas czerwony, budniczki noszą cóś na kształt szlafroczków, lecz twarze ich zżółkłe, nawet przy świątecznym stroju źle odbijają. Gdzieniegdzie są podobne osady Holendrów.
33
GOSPODARSTWO
W całej przestrzeni Polesia gospodarstwo wiejskie jest zaniedbane – wielka ilość ziemi, łatwy przychód z lasu, po części lenistwo i rzadkie z cywilizowańszym światem stosunki są temu przyczyną. Ku Pińskowi nieco się podniosło teraz dzisiejsze spekulacyjne
gospodarstwo, zaprowadzono fabryki sukna, cukru z buraków, poprawę owiec. Dalej ku Wołyniowi cała spekulacja zależy na wyrobie lasów, klepki, balów i potaszu, a uprawa roli, chów bydła przynajmniej po większej części zaniedbany.
Wszakże więcej jest miłośników koni i bydła, niż owiec, z których korzyści ledwie zaczynają tchórzliwie przewidywać. Płodozmienne gospodarstwo jeszcze tu jest nieznajome: owce lepsze bardzo rzadkie, gorzelnie ulepszone pospolitsze.
Najprostszy sposób gospodarowania jest w trzypolowym zasiewie, w wydarciu niekiedy nowin, aby na zgliszczu posiać proso a potem niwkę wyrobioną zapuścić, w oczyszczaniu sianożęci, ubiciu rowów dla osuszenia, zasianiu w porze i przepędzeniu nareście ziarna na wódkę, która już nie płaci.
Oprócz korzyści, jakie tu zamiana ziarna na wódkę w dłuższym przetrzymaniu produktu i cenie przynosi, braha jeszcze, którą się karmią woły lub stado, bardzo jest użyteczną gospodarzowi. Kartofli, lnu, roślin olejnych mało tu bardzo sieją, pszenicę rzadko. Jako osobliwość ujrzysz tu młócarnie drewniane. Przeciw wprowadzeniu gospodarstwa
płodoziemnego dają tu za przyczynę proporcją rąk zbyt małą na przestrzeń pól, gdzie z lasami czasem na 100 dusz męskich bywa 200 włók obwodu majątku. Próżno byś wmawiał, że machiny gospodarskie rąk oszczędzają, mało kto pewny jest i potrafi wyrachować ich oczewiste korzyści. Pożytki tego pilniejszego, rozumowanego gospodarstwa nadto są oczewiste, żeby wkrótce z sąsiednich stron przez przykład bijący w oczy i tu nie wpływały.
Jest nadzieja, bo kiedy niekiedy mówią już o tym.