Górował nad nimi i wziął ich przez zaskoczenie. Jeden cios, drugi, trzeci – w mgnieniu oka powalił trzech z nich uderzeniami w czaszkę lub pierś i skoczył ku czwartemu. Stwór cofnął się, próbował użyć włóczni. Pianościgły wyrwał mu ją z rąk i roztrzaskał głowę jednym uderzeniem drzewca.
Jednakże trwało to o chwilę za długo; pozwoliło piątemu strażnikowi dotrzeć do wejścia do tunelu. Drzwi otworzyły się, zabłysło światło. Strażnik zniknął za rozświetlonym wejściem.
Pianościgły obrócił się ku kamiennej gardzieli. W prawej dłoni wyważał włócznię. W
jego garści nie wyglądała na większą od strzały, ale on uniósł ją niczym oszczep i cisnął za uciekającym strażnikiem.
Z tunelu dobiegł zdławiony okrzyk bólu. Gigant odwrócił się do Covenanta.
– Teraz! – warknął. – Biegnij!
Niedowiarek ruszył, zmuszony ponagleniem giganta, ale nie potrafił biec, nie mógł
zmusić swych nóg, aby poruszały się tak szybko. Paraliżował go widok przyjaciela.
Pianościgły stał w oślepiającym świetle z krwią na rękach i uśmiechał się. Dzika rozkosz wykrzywiała jego szczere rysy; radość połyskiwała czerwono w jego głęboko osadzonych oczach.
– Pianościgły? – szepnął Covenant, jakby to imię raniło mu gardło. – Gigancie?
– Ruszaj! – krzyknął gigant, po czym odwrócił się z powrotem ku tunelowi. Jednym ruchem zamknął kamienne drzwi.
Covenant mrugał, przyzwyczajając ponownie oczy do pociemniałego otoczenia i obserwował, jak Pianościgły porwał trzy pozostałe włócznie, zabrał je do wejścia, połamał na kawałki i powpychał w szczelinę drzwi, aby je zaklinować. Gdy skończył, zdał sobie sprawę, że Covenant nie posłuchał go. Natychmiast skoczył ku niemu i pochwycił go za ramię.
– Głupcze! – warknął, obracając Covenanta w kierunku następnego korytarza. – Kpisz ze mnie? – Ale jego ręka była śliska od krwi i osunęła się po Covenancie, który zatoczył się i uderzył ciężko o ścianę. Niedowiarek osunął się na ziemię, z trudem usiłując odzyskać oddech.
– Pianościgły... co się z tobą stało?
Pianościgły sięgnął ku niemu, schwycił go za ramiona, potrząsnął nim.
– Nie kpij sobie ze mnie. Robię to dla ciebie!
– Dla mnie tego nie rób – zaprotestował Covenant. – Nie robisz tego dla mnie.
Gigant z warknięciem podniósł Covenanta.
– Jesteś głupcem, jeśli wierzysz, że możemy przeżyć w inny sposób – powiedział, a potem trzymając Niedowiarka pod pachą niczym uparte dziecko, skoczył w labirynt wiodący ku Gorącym Popiołom.
Biegł korytarzem, zakręcał, zostawiając na każdym skrzyżowaniu za plecami ognistą poświatę na niebie. Covenant szamotał się w jego uścisku, domagając się, aby go postawił, ale Pianościgły nie zwracał na to uwagi, dopóki nie przebył następnych trzech zakrętów.
Wówczas zatrzymał się i postawił Covenanta na nogach.
Niedowiarek zatoczył się i odzyskał równowagę. Chciał krzyczeć na giganta, wściekać się na niego, żądać wyjaśnień, ale nie mógł wydobyć głosu. Wbrew samemu sobie rozumiał
Słone Serce Pianościgłego. Ostatni z bezdomnych zadał ciosy, których nie można było powstrzymać ani cofnąć. Covenant nie mógł udawać, że nie rozumie. Pomimo to jego serce płakało. Skrajność jego własnego położenia wymagała innej odpowiedzi.
Minęła chwila, nim usłyszał dźwięk, który przykuł uwagę Pianościgłego – odległy, powtarzający się łoskot niczym odgłosy walenia w kamień. Domyślił się, co to było. Stwory Wzgardliwego próbowały przedrzeć się z tunelu do labiryntu. Chwilę później usłyszał ostry trzask i krzyki.
Gigant położył mu dłoń na ramieniu.
– Chodź.
Covenant zaczął biec, aby dotrzymać kroku kłusowi Pianościgłego i razem popędzili przez korytarze.