Lecę do ubikacji. Jak tu czysto i przyjemnie. W Jawiszowie mieliśmy jedną budkę z serduszkiem na cały barak, okropnie śmierdziało i latały muchy. A jak ktoś miał kłopoty i długo siedział, to inni musieli chodzić za porzeczki. I żeby potem umyć ręce, to trzeba było obejść cały barak, bo pompa stała przy komórkach. A tu mamy tylko dla siebie i ubikację i umywalkę i łazienkę z wanną o krok. No i zawsze jest ciepła woda. Co to jest teraz wyprać pieluchy Zenusia. Pięć minut i po krzyku. I można się kąpać, kiedy się chce. Wczoraj się kąpałam, dzisiaj rano się kąpałam i wieczorem też się wykąpię. Boże, jak to się człowiek szybko przyzwyczaja do luksusu. Odgrzewam sobie obiad, gdy do kuchni przychodzi mamusia. Siada na stołku i wzdycha, i ziewa. Rozespana i jakaś zła. Stoję cicho przy gazowym piecyku, nic się nie odzywam, tylko smalec skwierczy pod kartoflami. Mamusia się drapie i mówi: - A ty to co? O której to się wraca?
- Byłam u koleżanki - mówię. Mamusia nic na to. Spoglądam na nią, a ona wcale mnie nie słucha. W okno patrzy, tam słoneczko całe pomarańczowe zachodzi za bloki. Mamusia krzywi się.
- Nie jestem zadowolona - mówi - nie jestem zadowolona. To nie dla ludzi takie życie. Pół godziny windą jechać, żeby na pole wyjść. I do okna strach podejść. Nie ma jak żyć. Gaz wybuchnie, wszystko szlag trafi. Gdzie ojciec?
- Nie wiem - mówię. - Jak przyszłam, to go nie było.
- Znów się uchlał - mówi mamusia. - Przynieś papierosy.
Idę do pokoju, Zenuś jeszcze śpi. Biorę papierosy, wracam do kuchni i podaję je mamusi. Mamusia zapala papierosa. Ja nakładam na talerz kartofle i kiełbasę i zaczynam jeść. Mamusia pali i patrzy, jak jem.
- I nic mi się nie chce robić - mówi, ziewając. - Muszę pieluchy prać i nie chce mi się.
- Już wyprałam - mówię.
- Tak? - dziwi się mamusia.
- No - mówię.
- Pół godziny sklepu szukałam. Ludzi pełno, a nie ma kogo zapytać. Akurat, jak jesteś potrzebna, to cię nie ma. I co robiłaś tak długo z tą koleżanką?
- Ona mi grała - mówię. - Jest kompozytorką. Chodzi do tej samej klasy co ja.
- Mieliśmy zasłony wieszać.
- To przecież teraz możemy powiesić.
- Akurat, po nocy - mówi mamusia. - Zresztą i tak nie poprasowane.
- Mogę poprasować.
- Nie, ja poprasuję. Ty masz lekcje do odrobienia. - Mamusia rozgląda się, nasłuchuje. - Co tu tak cicho? - pyta. Nie mija sekunda, a z pokoju słychać płacz Zenusia. Mamusia odkłada papierosa do popielniczki i wychodzi z kuchni.
I tak zleciał cały dzień. Dziewczynki się wyspały, a potem szalały do dwudziestej drugiej. Tata wrócił pół godziny później, gdy mamusia już spała. Był pod humorkiem, ale nie za bardzo. Zrobiłam mu kolację i poszedł spać. Wszyscy już śpią, oprócz mnie. Ja leżę sobie w wannie, w cieplutkiej wodzie, i się rozkoszuję. Tylko nos, usta i oczy wystają mi z wody. Słyszę jakieś dalekie, podwodne odgłosy. Ktoś z kimś rozmawia, ktoś coś krzyczy, ale nie słyszę co. Jakie to dziwne.
Gdy zamknę oczy, to pamiętam, jak wyglądał każdy w mojej nowej klasie. Widzę jak żywą Klaudię i Magdę, i naszą wychowawczynię.
Widzę też jak żywą Ewę Bogdaj, jej włosy, jej czarne oczy, całą jej śliczną buzię, i widzę, jak się uśmiecha. Widzę nawet gwiazdeczkę, naklejoną na paznokieć jej małego palca...
A nie mogę zobaczyć Kasi.
Gdy chcę zobaczyć Kasię, zaraz mi się wszystko rozmywa przed oczami.
Czy była wyższa ode mnie, czy niższa?
Jaki miała kolor oczu?
A głos, jaki miała?
Nie wiem, nic nie pamiętam. Widzę tylko promieniste światło w ciemności.
I słyszę muzykę, która gra i gra.
Ciągle to samo gra.
Coś mówi, ale nie wiadomo co.
Mówię ci, mówię ci, mówię ci, mówi muzyka. Co, pytam, co mi mówisz? A ona:
Mówię ci, mówię ci, mówię ci...
- Przebaczysz mi, Kasiu?
- Co mam ci przebaczyć?
- Myślałam, że jesteś złodziejką.
- To ty mi przebacz, bo to moja wina. Już nigdy przy tobie niczego nie ukradnę. Jesteś dobra, a ja jestem taka zła.
- Wcale nie jesteś zła. Jesteś najlepsza na świecie.
- A właśnie, że jestem zła. Jest we mnie zło całego świata. Jeszcze się o tym przekonasz.
- To nieprawda, nieprawda...
Podwodne słowa zagłusza podwodna muzyka. Głośna, coraz głośniejsza. Ciągle ta sama i ciągle inna. Widzę uśmiech, choć go przecież nie widzę, zaślepiona światłem. Ten uśmiech jest bólem i rozpaczą. I ciągle ta sama muzyka, choć ciągle inna. Płynie na mnie i mówi: Mówię ci, mówię ci, mówię ci...
Dlaczego tak jest? Czemu płaczę? A ona: mówię ci, mówię ci, mówię ci, mówię ci, mówię ci, mówię ci...