»
«Ja będę Cię kochał. Widzisz, już Cię kocham, ulegając Twemu pragnieniu dania Ci Jonasza.»
«Zapłaciłem za niego.»
«To prawda. Zdziwiłem się, jak Ty możesz dysponować taką sumą.»
«Nie Ja, lecz Mój przyjaciel [zrobił to] dla Mnie.»
«Dobrze, dobrze. Nie prowadzę dochodzenia. Powiedziałem: Widzisz, że Cię kocham i że chcę Ci zrobić przyjemność. Będziesz miał Jonasza po posiłku. Trzeba było Ciebie, abym uczynił tę ofiarę...» – wybucha okrutnym śmiechem.
Jezus, ze skrzyżowanymi ramionami, przeszywa go coraz surowszym wzrokiem. Znajdują się jeszcze w sadzie, oczekując na posiłek.
«Jednak musisz mi sprawić przyjemność. Radość – za radość. Oddaję Ci najlepszego sługę. Pozbawiam się w ten sposób wyjątkowego dochodu. W tym roku Twoje błogosławieństwo – bo wiem, że przybyłeś tu z początkiem wielkich upałów – zapewniło mi zbiory, które rozsławiły moją posiadłość. Teraz pobłogosław moje stada i pola. W przyszłym roku nie będę żałował Jonasza... a w międzyczasie znajdę na jego miejsce dobrego następcę. Chodź, błogosław. Spraw mi tę radość, że będę znany w całej Palestynie i że będę posiadał zagrody oraz spichlerze obfitujące we wszelkie dobro. Pójdź.»
Chwyta Jezusa i usiłuje Go ciągnąć [ze sobą], ogarnięty gorączką bogactwa. Ale Jezus się opiera: «Gdzie jest Jonasz?» – pyta surowo.
«Przy orce. Chciał jeszcze wykonać tę pracę dla swego dobrego pana. Jednak przybędzie przed końcem posiłku. W międzyczasie pobłogosław stada, pola, sady, winnice, tłocznie. Wszystko, wszystko!... O! Jaki będzie urodzaj w przyszłym roku! Chodźże!»
«Gdzie jest Jonasz?» – pyta Jezus grzmiącym głosem.
«Przecież Ci powiedziałem: kieruje orką. To pierwszy sługa, dlatego sam nie pracuje, lecz zarządza.»
«Kłamca!»
«Ja, kłamcą? Przysięgam na Jahwe!»
«Krzywoprzysięzca!»
«Ja, krzywoprzysięzcą? Ja, który jestem najwierniejszym pośród wiernych? Uważaj, co mówisz!»
«Morderca!» – Jezus coraz bardziej podnosił głos i to ostatnie słowo to prawdziwy grzmot.
Uczniowie skupiają się wokół Jezusa. Widać zalęknienie sług stojących przy drzwiach. Twarz Jezusa staje się wyjątkowo surowa. Wydaje się, że Jego oczy wydzielają fosforyzujące promienie.
Dorasa przez chwilę ogarnia lęk. Kurczy się, jest jak pakunek wykwintnych tkanin przed ogromną sylwetką Jezusa, odzianego w ciężką szatę z ciemnoczerwonej wełny. Potem jednak znów ogarnia go pycha i krzyczy skrzekliwym głosem lisa:
«W moim domu tylko ja rozkazuję. Wyjdź stąd, podły Galilejczyku!»
«Wyjdę po przeklęciu ciebie wraz z twymi polami, stadami, winnicami na ten rok i na przyszłe lata.»
«Nie, nie to! Tak, to prawda. Jonasz jest chory, lecz opiekują się nim, dobrze się opiekują. Cofnij Swe przekleństwo!»
«Gdzie jest Jonasz? Niech Mnie do niego zaprowadzi jakiś sługa, natychmiast. Zapłaciłem za niego, a ponieważ dla ciebie to jest tylko towar, narzędzie, takim go przyjmuję. Zapłaciłem, więc wymagam.»
Doras wyciąga złoty gwizdek z zanadrza i trzy razy gwiżdże. Chmara sług, z domu i z pól, wpada z wszystkich stron. Biegną tak pochyleni, że wydają się pełznąć do straszliwego pana.
«Przyprowadźcie Jonasza do Tego tu i oddajcie Mu go! Dokąd idziesz?»
Jezus nie odpowiada. Idzie za sługami, spieszącymi przez ogród ku wiejskim domom, do przygnębiających nor ubogich wieśniaków. Wchodzą do nędznego mieszkania Jonasza. Stał się szkieletem. Ciężko oddycha, na wpół rozebrany, trawiony gorączką. [Leży] na posłaniu z trzciny, na którym rolę materaca spełnia połatane ubranie, a przykryciem jest płaszcz w łachmanach. Młoda niewiasta, ta sama co poprzednim razem, troszczy się o niego, jak może.
«Jonaszu! Mój przyjacielu! Przyszedłem po ciebie!»
«Ty? Mój Panie! Ja umieram... lecz jestem szczęśliwy, że tu przybyłeś!»
«Wierny przyjacielu, jesteś teraz wolny i nie umrzesz tutaj. Zabiorę cię do Mojego domu.»
«Wolny? Jak to? Do Twojego domu? Ach! Tak! Obiecałeś mi, że ujrzę Twoją Matkę.»
Jezus jest samą miłością. Pochyla się nad nędznym łożem nieszczęśliwca i wydaje się, że radość przywraca życie Jonaszowi.
«Piotrze, jesteś silny. Podnieś Jonasza, a wy dajcie wasze płaszcze. To łóżko jest zbyt twarde dla kogoś, kto jest w jego stanie.»
Uczniowie natychmiast zdejmują płaszcze. Składają je, łączą, rozciągają, a z kilku robią poduszkę. Piotr układa to wychudzone brzemię. Jezus okrywa go własnym płaszczem.
«Piotrze, czy masz pieniądze?»
«Tak, Nauczycielu, mam czterdzieści denarów.»
«To dobrze, chodźmy. Odwagi, Jonaszu. Jeszcze trochę wysiłku, a potem – wielki spokój w Moim domu, przy Maryi...»
«Maryja... tak... o! Twój dom!»
Biedny Jonasz płacze wyczerpany. Potrafi jedynie płakać.
«Żegnaj niewiasto. Pan wynagrodzi cię za miłosierdzie.»
«Żegnaj, Panie. Żegnaj, Jonaszu. Módl się... módlcie się za mnie» – młoda niewiasta płacze.
Kiedy są na progu, przybywa Doras. Jonasz wykonuje zalękniony ruch i ukrywa twarz. Jednak Jezus kładzie mu rękę na głowie i wychodzi, bardziej surowy niż sędzia. Żałosny pochód wychodzi na wiejskie podwórze i idzie w kierunku sadu.
«Łóżko jest moje! Sprzedałem Ci sługę, ale nie łóżko!»
Jezus rzuca mu do nóg sakiewkę, bez słowa. Doras bierze ją i opróżnia: «Czterdzieści denarów i dwie i pół drachmy. To mało!»
Jezus patrzy na tego chciwego i odrażającego argusa. Nie można opisać tej sceny. Nic nie odpowiada.
«Przynajmniej powiedz mi, że cofasz przekleństwo!»
Jezus znowu rzuca w jego kierunku piorunujące spojrzenie i odpowiada krótko: «Oddaję cię Bogu Synaju!»
I odchodzi, wyprostowany obok prymitywnej lektyki, niesionej ostrożnie przez Piotra i Andrzeja. Doras widząc, że wszystko na nic się nie zdało i klątwa jest pewna, krzyczy: