Tam w tyle, pod wysoką szkarpą, poszturchiwało się i padało w śnieg kilkoro ludzi. Był to
najciekawszy widok obławy na ludzi zimową porą, bo leŜał przed nami prawie cały las w dole
i moŜna było policzyć naganiaczy, którzy kopiąc się w śniegu, okrąŜali tych pod szkarpą.
Chuny spojrzał na nas bardzo dziwnie i rzekł:
- No to my do roboty - docisnął kaszkiet, pomacał kieszenie. Kierasiński wszedł jeszcze do
chałupy, przeszukał skrzynię starego; pod ćwiluchami leŜał chleb i tęgi kawał słoniny. 263
- Wy się nie gniewajcie, wujku, ja zabiorę to dla głodnego. - A to czemu - bronił stary - co
wy, komunisty czy jaka zaraza? - Wy lepiej nie pytajcie. W sieni, widziałem, stoi Ŝyto w
worku. Rozetrzecie sobie na Åœarnach. JakoÅ› sobie poradzicie, grunt, Åœe jest ziarno.
Wytchnienia dalibyście swojej kiszce. - Ty Kierasiński z Domińką - powiada Chuny -
pójdziecie do Chaima z tym chlebem. - A ta dziewczyna?
- Niech ona tu zostanie, my się nią tutaj zaopiekujemy. Chuny poszeptał coś tej obcej do ucha.
- Rób, co ci rozkazujemy! - zakrzyczał Wąskopyski do Kierasińskiego. - Dokąd?
- Do Trójnoga, rozumiesz. I pilnuj tam, Ŝeby ciepło było. Kierasiński spełnił rozkaz, Domińką
powlokła się za nim, nie oglądając się nawet. - Ja tobie nie robię Ŝadnej krzywdy, Domińką.
Jutro będziesz miała buty, Ŝeby tam nie wiem co - wołał za nią Wąskopyski. Chuny wyszedł
pierwszy i poprowadził nas w kierunku drogi na Pasieki. - Idź ostroŜniej, jesteś narwany.
Trzeba dobrze zobaczyć dokoła, bo mogą postrzelić ciebie i nie będzie juŜ z tego Ŝadnego
poŜytku - powiedział Wąskopyski i sam się zaczął denerwować - dwa razy jego karabin
nadział się lufą w śnieg. W lesie tymczasem ciągle szło polowanie na ludzi, pluskały kulki,
świszcząc zuchwale. Skokami od drzewa do drzewa lub pełznąc zbliŜyliśmy się na trzysta
metrów do stojących koło rogatki leśnej Ŝandarmów. Zatrzeszczały sroki w pobliŜu,
Wąskopyski spojrzał na nie wściekle. 264
Chuny skakał z pośpiechem, jego chuda, wysoka postać przylepiła się do ośnieŜonego pnia.
Od chwili gdy wziąłem do ręki pistolet Wąskopyskiego (był to stary sztajer), byłem coraz
bardziej niespokojny. Wahałem się, czy odciągnąć, Ŝeby sprawdzić, czy jest nabity, kaŜde
dotknięcie zardzewiałej lufy opalało zimnem jak Ŝywym ogniem, mróz parzył spoconą dłoń.
Chuny, stojąc za drzewem, drobił w miejscu nogami - dał nam ręką znak. Wąskopyskim
trzepało zdenerwowanie, potrząsał głową, rozcierał prawą rękę; leŜeliśmy dziesięć kroków za
Chuny. Strzały paliły bliŜej, częściej, wyraźniej. Niebo za lasem pociemniało głęboko.
Zgarbiwszy kark, Chuny podniósł karabin, przystawił kolbę do ramienia z podniesionym łokciem, padł strzał. Słychać było, jakby ktoś ostrym kłusem zleciał na twarde dno. Oto-to,
oto-to, oto-to, przegalopował koń. Wąskopyski odsunął mnie. Skoczyliśmy do przodu.
Drzewa zaczęły nam przechodzić z miejsca na miejsce. Koślawy cień Ŝandarma poleciał ku
górze i spadł za szkarpę do Pasiek. Przez chwilę było bardzo cicho. Chuny, przytuliwszy
karabin do piersi, pobiegł skulony. Drugi Ŝandarm skręcił z drogi i ostro ruszył na nas
czarnym koniem. Ktoś przebiegł na ukos duktu. Wąskopyski strzelił, koń poderwał łeb i zaraz
Chuny z półprzysiadu wyharatał i Ŝandarm zeskoczył, ciągnąc tręzie do piersi jak lejce.
Pochylony, zrobiwszy jeszcze kilka kroków na bok, runął głową w śnieg, a koń z zadartym
łbem poleciał na las. Zza szkarpy pociągnął ktoś do nas serię z automatu ponad głowami.
Ukrywszy się za drzewa, słuchaliśmy i wypatrywali, co będzie dalej. Na skraj- lasu wyszedł
mazepiniec z hilfspolicji. Chuny strzelił tam, ale chybił. I juŜ nie ruszyliśmy się z miejsc,
byliśmy gotowi na wszystko. Wąskopyski wydobył pięć magazynków amunicji z kieszeni i
połoŜył je przed sobą na kaszkiecie. Milczeliśmy długo i długo leŜeli w bezruchu, aŜ dzień juŜ
zaczął zaciągać się 265