Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Przed pięciu laty przepadł bez śladu,
z dnia na dzień zostawił ukochaną, interesy i wyjechał z Nowego
Orleanu. Przez kilka miesięcy policja prowadziła intensywne
poszukiwania, wreszcie zamknięto dochodzenie, sprawa pozostała
nierozwiÄ…zana.
Dziennikarze snuli domysły na temat morderstwa. Przeszukano
kanały portowe, oczywiście, bez rezultatu.
Kawałki łamigłówki zaczynały stopniowo układać się w całość,
chociaż Mike ciągle nie wiedział, co właściwie wydarzyło się tamtego
feralnego dnia. Został ciężko pobity, to jedno było pewne. Znaleziono
go ledwie żywego na bocznicy kolejowej w jakiejś zapadłej mieścinie
36

w Północnej Dakocie i zabrano do szpitala jako NN. Tam zobaczyli go Welchowie. To oni postanowili, że odtąd będzie się nazywał Mike
Davis.
PracÄ™ na ranczo przyjÄ…Å‚ jako coÅ› najbardziej oczywistego na
świecie. Wyszczuplał, nabrał sił. Dni mijały jak mgnienie oka.
Dopiero gdy przychodziła noc, długie godziny leżał w łóżku, nie
mogąc usnąć. Ciągle dręczyło go to samo pytanie: kim był, zanim
obudził się w szpitalu w Północnej Dakocie?
Zwolnił trochę. Postanowił biec tak długo, aż Liza się zmęczy i
będzie musiała zatrzymać. Wtedy podejdzie, spróbuje wytłumaczyć,
dlaczego nie daje jej spokoju. Domyślał się, co czuje - wściekłość i
strach. Jeśli miejscowe gazety nie kłamały, kiedyś musieli się kochać.
Przez pięć lat Liza żyła w przekonaniu, że ją porzucił.
Dzieliło go teraz- od niej jakieś trzydzieści metrów. Biegła
RS
wzdłuż grobli, próbując uciec jak najdalej od pełnego turystów
Francuskiego Rynku. Wiedział, że za chwilę zorientuje się, że wpadła
w pułapkę i wystraszy jeszcze bardziej. Będzie musiał jakoś ją
uspokoić.
Zmęczona wytężonym biegiem zwolniła, już nie gnała na oślep
przed siebie. Tak jak przypuszczał, dopiero teraz pojęła swój błąd. W
panice rozglądała się na boki, szukając sposobu wymknięcia się z
potrzasku. Mike tarasował jej drogę odwrotu.
- Lizo! Chciałbym tylko chwilę z tobą porozmawiać! -zawołał.
Zatrzymała się. Odwróciła się gwałtownie ku swemu
prześladowcy.
37

- Kim jesteÅ›? Czego chcesz?
- Chcę tylko zamienić z tobą kilka słów. - Jej uroda zatykała
Mike'owi dech w piersiach, a przerażenie sprawiało dojmujący ból. -
Nie mam broni. - Odchylił szeroko poły płaszcza. -Nie zrobię ci nic
złego. Nie musisz się bać.
- Zostaw mnie w spokoju. - W jej zdławionym głosie słychać
było wzbierający szloch. - Zostaw mnie, proszę, błagam. Przestań
mnie straszyć.
Mike zawahał się. Kiedyś kochał tę kobietę całym sercem.
Wiedział to, czuł, zdawało się, że pamięta. A ona się go bała. Co ma
zrobić, żeby zechciała z nim rozmawiać?
- Lizo, ja tylko...
W tej samej chwili padł strzał, kula ze świstem przeleciała o
milimetry od głowy Mike'a. Uskoczył odruchowo, stracił równowagę i
RS
potoczył się po stromej, kamienistej grobli w dół, ku brzegowi rzeki.
- Przestań! Przestań! - rozległ się rozpaczliwy krzyk Lizy.
Kolejny strzał roztrzaskał jakiś kamień na zboczu. Mike
przywarł do ziemi, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Ukryty w
mroku był bezpieczny, w miarę bezpieczny, pod warunkiem, że nie
zacznie panikować. Wytężał słuch, próbując się zorientować, gdzie
jest napastnik.
W czasie pięciu lat spędzonych na ranczo, często był
wystawiony na niebezpieczeństwa, ale nie pamiętał, by kiedykolwiek
został zaatakowany przez człowieka, pomijając ciężkie pobicie, po
którym trafił do prowincjonalnego szpitala w Północnej Dakocie.
38

Zwierzęta, nawet te najbardziej drapieżne, zachowują się zupełnie inaczej. Kłopot w tym, że nie pamiętał, co się wydarzyło przed pięciu
łaty na bocznicy kolejowej. Nie potrafił powiedzieć, kto i dlaczego
próbował go wtedy zabić.
Bo przecież ktoś próbował.
A teraz powrócił, by dokończyć dzieła.
Mike nie wiedział, jak sobie poradzi w wodzie, ale nie zamierzał
tkwić w miejscu, czekając aż zginie. Zanurzył się cicho, zaskoczony
głębokością rzeki przy brzegu. Chciał popłynąć kilkadziesiąt, kilkaset
metrów z nurtem - nie miał innej szansy na uratowanie skóry. Po
chwili prąd Missisipi poniósł go ze sobą.
Zaraz po usłyszeniu pierwszego strzału Liza rozpoznała w
napastniku Trenta Maxwella. Odetchnęła z ulgą na jego widok. I zaraz
padł drugi strzał. Trent strzelał do nieuzbrojonego człowieka, który
RS
być może już był ranny.
Rzuciła się na przyjaciela, chwyciła za nadgarstek, pociągnęła
dłoń z pistoletem w dół.
- Zwariowałeś! - Odwróciła wzrok, usiłując wypatrzyć coś w
mroku. Nic, żadnego ruchu, żadnego odgłosu, tylko cichy szmer rzeki.
- Chryste, zabiłeś go! - Targały nią sprzeczne uczucia. Z jednej strony
człowiek, który chodził za nią od kilku tygodni, budził w niej lęk, z
drugiej, nie chciała dopuścić, żeby stało mu się coś złego.
- Chybiłem. Nic ci nie jest? - Trent położył dłonie na ramionach
Lizy, w prawej ciągle jeszcze trzymał pistolet.
- Co to za jeden? Czego chciał?
39

Liza nie była w stanie wykrztusić słowa. Nagle zrobiło się jej przeraźliwie zimno. Drżała na całym ciele, chociaż wieczór był
wyjątkowo ciepły.
- Już dobrze, jestem z tobą - szepnął Trent. Zamknęła oczy,
oparła głowę o jego pierś.
- To był Duke - powiedziała po chwili, kiedy trochę się
uspokoiła. - Chciał ze mną rozmawiać. Jesteś pewny, że go nie
trafiłeś? Zapadła głucha cisza.
- Duke Massone? - odezwał się wreszcie Trent. Mimo wysiłków
nie potrafił ukryć niedowierzania.
- Mówiłam ci, że widziałam go wcześniej. Dzisiaj pierwszy raz z
nim rozmawiałam. - W mroku nie mogła nic wyczytać z twarzy
Trenta, czuła jednak, że zesztywniał.
- Chodźmy stąd. - Objął ją ramieniem i pociągnął w kierunku
RS
oświetlonej ulicy.
- Może powinniśmy gdzieś zadzwonić. - Lizę ogarnęły wyrzuty