Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Kubuś, wyciągnij mnie stąd — poprosił stary lizusowskim głosem.
— Tak, teraz to Kubuś, a kto zwinął złoto? — odwarknął.
— Jakie złoto? — nieszczerze zdziwił się stary.
— Jak to jakie? — wściekł się Wędrowycz. Ty złamasie, całe oszczędności tatki
i stryjka zwinąłeś i zwiałeś.
— Daruj wnusiu, chciałem na konto w Szwajcarii wpłacić. Zresztą, co ty byś z nimi
zrobił? A mi by się przydały.
— Wszystko przechlałeś, co?
— Co za idiotyczne podejrzenia. Zresztą, było, minęło, tu i tak forsa nie będzie ci po-
trzebna — stary uśmiechnął się złośliwie. Za co wsadzili?
— A cholera ich wie — mruknął Jakub. Słuchaj, muszę już lecieć.
— Chyba mnie tak nie zostawisz? — na twarzy dziadka odmalowało się szczere zdu-
mienie.
— Należy ci się, stary pierdzielu.
Jakub odwrócił się na pięcie i uszył naprzód.
— Stój! Powiem, gdzie je schowałem — darł się dziadek.
— Za późno — odkrzyknął Jakub. Sam zarobiłem. Niespodziewanie wpadł na
kogoś.
— I jak spotkanko rodzinne? — zapytał Asmodeusz.
— Miło było — mruknął Jakub.
Ciął bagnetem od spodu, usiłując trafić w tętnicę udową, ale diabeł zręcznie usko-
czył i wytrącił mu nóż.
— Niegrzeczny chłopiec — powiedział z naganą.
— W tej części piekła trzymacie tylko Polaków? — zainteresował się egzorcysta.
— Tylko.
— To dziadka powinniście przenieść do sektora ukraińskiego — mruknął.
152
153
— Jak wypełniał ankietę personalną, twierdził że narodowość polska — mruknął
strażnik. Test językowy i kontrolę stężenia alkoholu we krwi przeszedł bez trudu.
Zorientował się, że mówi do powietrza. Więzień znowu zniknął.
— Kurwa! — zaklął.
W tym momencie szpadel przedzwonił mu w czachę. Asmodeusz padł jak długi
w węgiel.
— Brawo, bis — zawyli potępieńcy z najbliższego kotła. Kasuj imperialistę.
— A wy co za jedni? — zdziwił się egzorcysta.
— Polscy komuniści — odezwał się facet z resztkami przypalonej brody — Feliks
Dzierżyński, do usług.
— Krwawy Feliks — zidentyfikował — rewolucjonista, komunista, twórca ruskich
służb specjalnych...
— ...hobby tortury i marnowanie ludziom życia — dokończył Dzierżyński ochoczo.
Choć oczywiście to pożałowania godna sytuacja, że jestem torturowany, zamiast tortu-
rować.
— Zamknij jadaczkę, myślę.
Od płomienia pod kotłem odpalił skręta z machorki. Przez chwilę cmokał gryzący
dym.
— Dobra Feliks — powiedział i wstał. — Przydacie mi się. Wytępicie mi szybciutko
jednego kapitalistę.
— Ku chwale klasy robotniczej!
Złapał Smolucha za klapy i wrzucił do kotła.
— Zajmijcie się nim, jak to wy komuniści potraficie.
— Możesz nam zaufać. Zaopiekujemy się pachołkiem.
Sadząc z odgłosów, diabeł został wdeptany w dno kotła. Jakub ruszył dalej. Gdzieś
w oddali wyła syrena, ale dzięki kamuflażowi nikt nie zwracał na niego uwagi. Lazł
i lazł, i ciągle nie mógł znaleźć wyjścia.
— Do dupy z taką robotą — mruknął, a potem usiadł przy jednym z kotłów.
Odczepił od spodni ogon strażnika i ściągnąwszy skórę z włosami, upiekł go sobie
na węglach. Pociągnął łyk bimberku, zakąsił, choć mięso zajeżdżało smołą, chlapnął na
drugą nogę.
I w tym momencie go dopadli. Czterech komandosów rozciągnęło go na bazaltowej
podłodze. Szarpnął się, ale ważyli po co najmniej sto kilogramów i bynajmniej nie było
to sadło.
— Mefistofeles, Urząd Ochrony Piekła — poinformował go szpakowaty typek w gar-
niturze. Przykro nam, musimy zrewidować.
Założył gumowe rękawice i przeszukał kieszenie powalonego. Różaniec od razu rzu-
cił do ognia. W ślad za nim poleciały także pieniądze, zużyte chusteczki do nosa, zapo-
mniana prezerwatywa sprzed trzydziestu lat i klucze od motoru.
152
153
— Kurr... — warknął Jakub, ale ci czterej tylko mocniej dodusili go do ziemi.
Mefistofeles wyciągnął mu z kieszeni granat. Do cytrynki przylepiony był ruski me-
talowy znaczek z głową Lenina. Sklejenie tych dwóch przedmiotów było całkowicie
przypadkowe, po prostu kiedyś Jakubowi pękła w kieszeni tubka z butaprenem. Diabeł
oglądał dłuższą chwilę granat.
— A to co? — zapytał wreszcie zaskoczony.
— Pamiątka z mauzoleum Lenina — warknął Wędrowycz. — A przepraszam.
Przedmioty kultu satanistycznego może pan zatrzymać — wsadził granat na miejsce.
Kajdanki.
— Czyli jednak Lenin był antychrystem — pomyślał Wędrowycz.
Ruszyli spiesznym krokiem. Czterej komandosi wycelowali w niego karabiny, zupeł-
nie jakby się bali, że im ucieknie. Niebawem dotarli aż pod ścianę. Mijali co jakiś czas
drzwi oznaczone numerami.
— Co to za pomieszczenia? — zagadnął więzień. Gdzieś tu musiała być przecież
winda na górę.
— Takie tam gabinety odnowy moralnej — wyjaśnił Mefistofeles.
— A tu? — wskazał drzwi zaopatrzone tabliczką „pokój 101”.
— Jak się będziesz stawiał, to tu trafisz — wyjaśnił diabeł — tu czeka cię to, co dla
ciebie najgorsze.
— Ciekawe — egzorcysta położył skute dłonie na klamce i uchylił drzwi.
Ze środka zionęła błękitna poświata. Dopiero po sekundzie zorientował się, że bije
od regałów, zastawionych od podłogi do sufitu, opakowaniami esperalu.
— Robi wrażenie — puścił klamkę i blask zgasł.
Ruszyli naprzód, kierując się w kąt hali.
— Jeniec doprowadzony — zameldował Mefisto.
— Rozkuć — powiedział ponury, przepity głos.
Stali przed solidnym dębowym stołem. Zza niego podniósł się zwalisty szlachcic
w nieco osmolonym kontuszu. Na głowie miał przepisowe rogi, a na palcu sygnet z her-
bem.
— Obyło się bez problemów? — zapytał.