Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zwykłą koleją losu barbarzyńca, podbiwszy
kraj o wyrafinowanej kulturze, przejmuje obyczaje tych, którym narzuca prawa; Tatar
podgląda i naśladuje Chińczyka. Dlatego też moda kastylska rozpowszechniła się w Anglii,
angielskie interesy natomiast podporządkowywały sobie Hiszpanię.
Wśród gotującej się do odjazdu gromadki jeden z mężczyzn wyglądał wyraźnie na wodza.
Na nogach miał alpargatas, sandały plecione ze sznurka na grubej podeszwie, jego zniszczony,
podarty ubiór był bogato lamowany i haftowany, spod płaszcza zaś, niby rybi brzuch, połyskiwała
naszywana cekinami kamizelka. Drugi z mężczyzn opuścił sobie na twarz szeroką
krezę filcowego kapelusza. W kapeluszu tym nie było dziury na fajkę, co znaczyć miało, że
człowiek, który go nosi, jest uczonym.
Dziecko – w myśl niewątpliwej prawdy, że kurtka męska jest dziecinnym płaszczem – nosiło
na odziewających je łachmanach kitel sięgający mu aż po kolana.
Był to chłopczyk dziesięcio-, najwyżej jedenastoletni, sądząc po wzroście. Nogi miał bose.
Załoga barkasu składała się z szypra i dwu majtków.
Barkas przybywał zapewne z Hiszpanii i tam też chyba miał powrócić. Nie trudno było
odgadnąć, że podróżował tak w jakiejś tajemniczej sprawie.
Ludzie, załadowujący się właśnie na tę łódź, rozmawiali cicho między sobą.
W szeptach ich wyróżnić można było słowa i kastylskie, i niemieckie, i francuskie, i walijskie,
i baskijskie. Język, którym się posługiwali, był jakimś dziwacznym narzeczem czy też
nawet żargonem.
Ludzie ci, najrozmaitszej widać narodowości, byli jednak chyba członkami jednej bandy.
Załoga składała się zapewne z ich ludzi. Działała tutaj jakaś tajna zmowa.
Ta wielojęzyczna gromada była zwartą organizacją towarzyszy, wspólników nawet być
może.
29
Gdyby było odrobinę jaśniej, gdyby ktoś przyjrzał się tym ludziom uważniej nieco – dostrzegłby
ukryte pod łachmanami różańce i szkaplerze. Jedna z tych istot, wyróżniającą się od
reszty jako coś na kształt kobiety, miała różaniec o olbrzymich ziarnkach, podobny do różańców,
jakich używają derwisze. Bez trudu poznać było można, że to różaniec irlandzki, z Llanymthefry
czy też Llanandiffry, i tak, i tak bowiem nazywają ludzie tę miejscowość.
Gdyby nie zmrok, zobaczyć by można było i to jeszcze, że na przedzie barkasu umieszczona
jest rzeźbiona i pozłacana figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Była to zapewne baskijska
Madonna, rodzaj starodawnego posążka, jakie tworzył zamieszkujący niegdyś Półwysep
Iberyjski lud Cantabrów. Pod figurą tą, ustawioną na samym dziobie, wisiała latarnia,
zgaszona w tej chwili, co wskazywało, że nie zaniechano żadnej ostrożności, aby ukryć obecność
barkasu w zatoce. Latarnia ta spełniała dwa przeznaczenia: płonęła ku czci Madonny i
oświetlała morze, służyła równocześnie i żeglarzowi, i Bogu.
Dziobnica, długa, krzywa i spiczasta, sterczała na przodzie statku, jak róg półksiężyca. U
samej jej nasady, a u stóp figury Madonny, klęczał anioł ze złożonymi skrzydłami, spoglądający
przez, lunetę ku horyzontowi. I on również był pozłacany.
W dziobnicy wydrążone były otwory, przez które swobodnie przepływać mogła woda. Nie
poskąpiono też arabesek i złoceń dla ich przyozdobienia.
Pod, figurą Madonny wypisano dużymi złotymi literami słowo „Matutina”. Była to nazwa
statku, w tej chwili niewidoczna w ciemności.
Nad brzegiem u stóp urwiska leżały porozrzucane w nieładzie toboły i skrzynki, cały dobytek
uciekinierów. Ładowali go właśnie na barkas, przenosząc w pośpiechu po przerzuconej
na brzeg kładce. Wory z sucharami i beczułka suszonych ryb, trzy baryłki: jedna ze słodką
wodą, druga ze słodem, trzecia ze smołą, cztery czy pięć flaszek rumu, tłumok w nędznej
płachcie, ściągnięty rzemieniami, kuferki, skrzynki, kłąb pakuł, których używa się na pochodnie
i świetlne sygnały – oto cały ładunek barkasu. Obszarpańcy posiadali kuferki, a więc
niewątpliwie wiedli żywot koczowniczy. Wędrowni nędzarze muszą mieć jakiś, najskromniejszy
chociażby, dobytek; niejeden raz pragnęliby oni zerwać się i odlecieć nagle, jak ptaki,
ale nie mogą, gdyż musieliby porzucić ubogi sprzęt, którym zarabiają na życie. Wszędzie
taszczą za sobą toboły, skrzynki – narzędzia pracy, wędrownej sztuki czy rzemiosła. Bagaż
ten jakże często bywa dla nich kulą u nogi.
Niełatwym zaiste być musiało zniesienie tego całego dobytku z urwiska. Najwidoczniej
więc ludzie owi szykowali się do ostatecznego odjazdu.
Nie tracili też czasu, dreptali tam i z powrotem, z brzegu na łódź, z łodzi na brzeg; każdy