Przed nią stał zaniedbany mężczyzna i gapił się na półlitrowe kartoniki z mlekiem. Nie zauważyłem go wcześniej i zastanawiałem się, skąd się pojawił. Milo przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Potem zwrócił się ponownie do Pakistańczyka.
– Taak, policyjna robota to mordęga – oznajmił – potrzebujemy tych kalorii, żeby łapać niedobrych facetów.
Wybuchnął głośnym śmiechem.
Mężczyzna przy lodówce odwrócił się i rzucił na nas okiem. Po chwili zaczął przyglądać się śmietanie.
Był wychudzony i zarośnięty. Nosił zabrudzoną czarną wojskową kurtkę, dżinsy i plażowe sandały. Ręce mu się trzęsły. Najwyraźniej nie widział na jedno oko.
Kolejny członek rozległej rodziny Dorseya Hewitta.
Położył jedną rękę na karku i odwrócił się. Jego wzrok napotkał spojrzenie Milo.
Sturgis zasalutował.
– Dobry wieczór, koleś.
Mężczyzna przez sekundę nie poruszył się. Potem zanurzył ręce w kieszeniach i wyszedł ze sklepu. Sandały stukały na winylowej posadzce.
Sprzedawca obserwował, jak wychodzi. Elektryczna kasa wydała z siebie komputerowy mamrot i wypluła rachunek. Kasjer oderwał taśmę i wrzucił do jednej z pół tuzina toreb, które spakowaliśmy.
– Ma pan jakiś karton na to wszystko?
– Nie, sir – odparł sprzedawca.
– A może z tyłu, za sklepem?
Pakistańczyk wzruszył ramionami.
Wynieśliśmy żywność. Niechlujny mężczyzna stał przy wylocie ulicy. Kopał asfalt i chodził od witryny do witryny. Gapił się na czarne szyby.
– Hej! – zawołał Milo.
Żadnej reakcji.
Powtórzył okrzyk. Wydobył z torebki paczkę kaszy i pomachał nią nad głową.
Mężczyzna wyprostował się i spojrzał w naszym kierunku, ale się nie zbliżył. Milo podszedł w jego stronę i rzucił paczkę.
Włóczęga wyciągnął rękę, ale nie złapał przesyłki. Klęknął i podniósł grykę z ziemi. Sturgis wracał do samochodu i nie widział wyrazu twarzy bezdomnego. Zmieszanie, nieufność, a potem błysk wdzięczności.
Mężczyzna oddalił się w ciemność, paznokciami rozrywając opakowanie i rozsypując kaszę po chodniku.
– Wynośmy się stąd, do cholery – zakomunikował Milo.
Weszliśmy do fiata. Detektyw zajechał pod zaplecze sklepu, gdzie siedziało trzech innych bezdomnych. Kilka pustych kartonów stało przy kontenerach na śmieci. Wybraliśmy te, które wyglądały i pachniały względnie czysto. Wrzuciliśmy do nich torby i załadowaliśmy na tylne siedzenie auta obok foldera z aktami Myry Paprock.
Srebro księżyca było ledwie widoczne za chmurami. Niebo wyglądało na zabrudzone. Autostradę wypełniały hałas i światło. Dotarliśmy do Little Calcutta. Ciemność otaczała okolicę, ale miejsce, gdzie rozmawiałem z Terminatorem Trzy, było w zasięgu ulicznej lampy. Wskazałem je Milo, Wysiedliśmy z samochodu. Znaleźliśmy luki w sklejce. Prześwitywały przez nie błękitne języki – cienkich, gazowych, alkoholowych płomieni.
– Oszczędni smakosze – skomentował Milo.
Zaprowadziłem go do miejsca, gdzie kilka godzin temu wchodziłem na teren bezdomnych. Od tego czasu dodano do ogrodzenia kilka drutów. Były zardzewiałe i ostre, zbyt kurczowo pozaginane, by można poluzować je rękoma.
Milo wyjął z kieszeni spodni szwajcarski nóż wojskowy i maleńki sekator. Manipulując tymi narzędziami zdołał odblokować właz.
Wróciliśmy do samochodu po kartony z jedzeniem i wkroczyliśmy na mroczne tereny. Niebieskie światełka zaczęły wygasać, jakbyśmy prowadzili ze sobą falę silnego wiatru.
Milo ponownie sięgnął do kieszeni i wydobył paluszkową latarkę, której używałem w samochodzie. Włożyłem ją do schowka i nie zauważyłem, żeby zabierał ją stamtąd.
Wyciągnął coś z jednej z toreb i skierował na to promyk światła.
Uniósł zapakowaną na plastikowej tacce wołowinę i krzyknął:
– Jedzenie!
Okrzyk był ledwie słyszalny przy akompaniamencie hałasu dochodzącego z autostrady. Światełka nadal systematycznie wygasały. Paczka i dłoń Sturgisa wydawały się wisieć w powietrzu.
Przez kilka następnych sekund nic się nie wydarzyło. Milo położył mięso na ziemi. Następnie wydobył więcej pakunków i rozsypał je na glinie. Wycofując się w kierunku dziury w sklejce, zostawił za sobą szlak usłany jedzeniem, który prowadził aż na chodnik.
– Cholerni Hansel i Gretel – wymamrotał i czmychnął za tekturowy płot. Poszedłem za nim.
Stal przy fiacie i podrzucał pomiętą torbę.