Gdy powrócił na górę, zastał Metę siedzącą na niskim stołeczku i czytającą głośno, a Reginalda uśpionego głęboko, z głową wspartą o poduszkę kanapy, z rumieńcem powracającego życia na wybladłej twarzy.
Rozdział X
Pani Wilder, mocno rozdrażniona, siedziała w buduarze, wachlując się i przykładając batystową, uperfumowaną chustkę do oczu. Lizeta klęczała na środku pokoju, pakując duży, podróżny kufer.
- Jedwabną suknię połóż na wierzchu, ależ nie tę! Cóż znowu! Mówię o jedwabnej. Jakżebym mogła pokazać się w domu żałoby w toalecie przybranej dżetami i frędzlami.
- Jeżeli pani rozkaże, to za pół godziny mogłabym odpruć frędzle i zastąpić je...
- Tracisz zmysły, moja kochana! Czy nie słyszałaś, że odjeżdżam wieczornym statkiem, a do przystani jest dobra godzina drogi.
- Przepraszam panią, ale jedwabna grenadyna jest cała poplamiona kawą. Wiedziałam, że pani tej sukni nie włoży. Dżetów nie będzie znać pod krepą, chyba że ma pani zamiar mieć krepę tylko na pogrzebie?
- Krepę? Rozumie się, że muszę nosić krepę po mojej najukochańszej siostrze. A to tak szkaradnie i nie do twarzy! Wyglądam w tym jak zanurzona w atramencie.
- Ale przy świeżej cerze i pięknych, jasnych włosach czarny kolor podniesie pani urodę.
Aurelia odjęła chustkę od oczu.
- Masz słuszność, Lizeto, może istotnie nie będę wyglądać jak straszydło, ale dołóż wszelkich starań, aby ta nowa suknia była elegancka. A nie zapomnij zrobić parę czarnych krawatek dla pana Horacego i upiąć zręcznie tę białą tunikę dla Małgosi.
- Jak długo ma pani zamiar tam zabawić? - spytała Lizeta.
- Trzy dni najwyżej. Jestem tak zgnębiona, zdenerwowana, że nie potrafiłabym wytrzymać dłużej wśród ogólnego smutku. Zostawiam dom pod twoją wyłączną opieką. Dopilnuj, aby Horacy miał obiad o zwykłej porze i nie pozwalaj małej przeładowywać sobie żołądka owocami. A teraz śpiesz się, proszę, z pakowaniem. Czy panna Tornton odeszła, moje kochanie? - zapytała wchodzącą Małgosię.
- Tak, mamo - odparła dziewczynka, składając książkę na stole. - Miała silny ból głowy, więc odłożyła resztę francuskiego na jutro. - O! Mamo! Co widzę! Odjeżdżasz?!
- Tak, moje życie; papa i ja wyjeżdżamy na kilka dni. Otrzymaliśmy depeszę o śmierci mojej ukochanej siostry i jedziemy na pogrzeb do Pankresi. To śliczna wiejska rezydencja, bardzo wytwornie urządzona, z oranżerią i cieplarnią. Biedna Eliza tak się nią szczyciła, niestety, niedługo. Zostawiam cię pod opieką Lizety i nie wątpię, że moja ukochana dziewczynka będzie się sprawowała bardzo grzecznie.
- Jak długo mama zabawi w drodze? - zaniepokoiła się Małgosia. - Czy Horcio także jedzie?
- Ależ nie, nie! Horcio jest taki delikatny, jak ja. Nie wytrzymałby w domu nawiedzonym ciężką żałobą. Dziś jest środa - wrócimy w sobotę wieczorem, najpóźniej w niedzielę rano.
- Proszę cię, mamo - bardzo nieśmiało odezwała się Małgosia - bądź tak dobra przykazać Horciowi, aby mi nie dokuczał. Wiem, że mnie nie zostawi w spokoju.
Gdyby przeczuła, że Horcio usłyszy jej słowa, byłaby pewnie nigdy ich nie wymówiła. Przez przymknięte drzwi doszły one do uszu chłopca, siedzącego na poręczy schodów i zjadającego wykradzione z kuchni owoce. Oczy jego błysnęły złośliwie, pogroził ręką, mówiąc po cichu do siebie:
- Dam ja ci za to!
Pani Wilder przyrzekła, ale zajęta obmyślaniem przybrania nowej sukni, zapomniała o tym za chwilę. Gdy państwo Wilder wyjechali, a Horacy wyszedł na miasto do jednego ze swoich przyjaciół, Małgosia zasiadła sama do obiadu. Jan usługiwał jej z takim uszanowaniem jak w obecności swej pani. Ale majestat poważnego lokaja działał przygnębiająco na dziewczynkę. Posłała go na górę po Dolcię i Dandysa, a przytuliwszy potem lalkę do piersi i ułożywszy pieska u nóg, zjadła deser w dość przyjemnym nastroju.
Nazajutrz rano spotkała się z Horciem przy śniadaniu. Serce jej biło z trwogi, ale chłopiec tego dnia był wyjątkowo grzeczny.
- Janie - rzekł, wstając od stołu - przyprowadzisz mi konia o piątej, a obiad schowasz na potem. Powiesz Disborowi, aby przysłał tego wierzchowca co zwykle. Gdzie są klucze od stajni?
- Andrzej zostawił je u mnie.
- Ale koni nie ma - wtrąciła Małgosia.
- Zdaje się, że wiedziałem o tym - sarkastycznie odparł Horacy. - Klucze położysz w moim pokoju, Janie. Zatrzymam je do powrotu ojca.
Wielkim zdarzeniem było nadejście listu od Reginalda, pisanego wprawdzie ołówkiem i bardzo jeszcze drżącą ręką, ale samodzielnie. Tornton odczytała go Małgosi, która nauczyła się go na pamięć. Brzmiał następująco: