— Odpalantuj się, dobrze?
— Ja…! Ja się mam odpalantować!!! A to z jakiej racji?!
— A z jakiej nie? Z jakiej racji się mnie czepiasz i w ogóle o co ci chodzi?
Bożenka z oburzenia przestała go walić pięściami po klatce piersiowej i złapała dech.
— No co ty…? Masz się ze mną ożenić i może myślisz, że ja na takie skoki pozwolę, ślubu jeszcze nie było, a ty już sobie pozwalasz, może ci się wydaje, że ja to takie nic, a już ja dopilnuję, żebyś głupot nie robił…!
Do Tadzia nareszcie dotarło i niemal osłupiał.
— Kto tak powiedział?
— Co powiedział…?
— Że mam się z tobą ożenić. Komu tu szajba odbiła?
— Jaka szajba? Od zawsze wiadomo! Ja już pełnoletnia jestem!
Tadzio opanował mętną panikę w umyśle, zastanowił się, przestał bronić kuchni, wprowadził Bożenkę do wnętrza i posadził na krześle.
— Jak dla mnie, możesz być nawet na emeryturze — poinformował ją sucho. — Coś tu nie gra, jak widzę, raz to trzeba wyjaśnić. Skąd ci przyszło do głowy, że ja się chcę żenić z tobą? Czyś ode mnie na ten temat jedno słowo słyszała?
Bożenkę pytanie lekko zaskoczyło. Od dzieciństwa żywiła pewność, że tak, znalazła w tym domu narzeczonego, i żadne słowa nie były jej potrzebne. Tadzio zachowywał się jak trzeba, grzecznie, życzliwie, uczynnie, na studniówkę z nią poszedł, pozwalał się nieco tyranizować… Że łóżka unikał, to nawet może chwalebne, szanował w niej przyszłą matkę swoich dzieci. To jak to…? Tego wszystkiego mało?
— A na co tu gadanie? — rzekła z urazą. — Wiadomo, że za ciebie wychodzę i starczy chyba, nie?
— Jak komu. Mnie nie.
— Jak to…?!
— A tak to. Lubiłem cię do tej pory, za siostrę prawie uważałem, ale teraz cześć pieśni. Żenić się z tobą w życiu nie miałem zamiaru, a nawet gdybym miał, teraz by mi przeszło jak ręką odjął. Ty głupia megiera jesteś, wiesz? Z góry współczuję półgłówkowi, który się z tobą ożeni, charakterek masz fajny i nie dla mnie te kwiaty. Wybij sobie z głowy własne kretyńskie pomysły, a ode mnie się odwal. Nie oświadczałem ci się, nie oświadczam i żył z tobą nie będę ani legalnie, ani na dziko, za skarby świata, za Chiny Ludowe i całą Australię. Dociera do ciebie?
Do Bożenki zaczęło właśnie docierać, że potulny dotychczas i ugodowy Tadzio stwarza jakieś idiotyczne trudności. Protestu przeciwko małżeństwu z nią do wiadomości nie przyjęła. Poczuła się ciężko urażona i pomyślała, że to mu na sucho nie ujdzie, dobrze się będzie musiał starać, żeby mu kiedyś przebaczyła, zaś myśl, że mógłby nie starać się wcale i kichać na jej przebaczenie, nie miała do niej dostępu.
— O, rzeczywiście! — powiedziała, nadąsana. — Gadanie takie. Ja już posag mam i wyprawę…
W tym momencie Tadziowi przeleciał przez głowę błysk zdumienia, jakim cudem taka idiotka mogła zdać maturę…
— … a mieszkamy i tak razem. Ty sobie nie myśl. że ze mną tak łatwo…
— Od dzisiejszego dnia nie muszę myśleć. Wiem na pewno.
— Wyjdę za ciebie, a do tych skoków na boki nie dopuszczę i już. Nie powiesz mi, że ci się nie podobam…
— Owszem, powiem. Nawet chętnie.
— E tam. Sam nie wiesz, co dla ciebie dobre. A ja ci nie daruję i nie popuszczę, żadnych tajemnic przede mną miał nie będziesz i życia w ogóle, póki mi wszystkiego nie powiesz i nie odpieprzysz się od tych biznesów i od tych dziwek! I zaraz w tym roku bierzemy ślub, jak tylko sukienkę uszyję!
Na chwilę Bożenka zamilkła i było to milczenie triumfujące. Nie wiadomo dlaczego przerażające groźby wydały jej się argumentem zachęcającym i nie do obalenia, i właśnie zaczęła być bardzo zadowolona z siebie i z własnej stanowczości. Tak oto należy postępować z głupimi chłopami, którzy sami nie wiedzą, czego chcą, do ołtarza wlecze się ich za krawat, to powszechnie wiadomo, a potem tylko trzeba dobrze karmić i trzymać krótko przy pysku…