X


Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zapragnął ujrzeć jej prawdziwy wizerunek i jego duch wzniósł się poprzez wirujące wzory i ruszył na poszukiwa­nie prawdziwego piękna. Czas mijał. Nagle, jak drobina gwiezd­nego pyłu porwana przez nieodpartą siłę przyciągania czarnej gwiazdy, zaczął spadać ku centrum nieustannie zmieniającego się labiryntu.
W środku pulsującego wiru światła poszukiwanie zakończyło się. Jego świadomość zstąpiła przed prawdziwy obraz piękna. Wpatrywał się w promieniujące porcelanowo doskonałe ciało bogini, alabastrowy majestat nieskazitelnej formy, który emano­wał ciepłym blaskiem nieopisanego koloru. Jej piersi miały deli­katność orientalnych roślin, ręce złożyła miękko, jakby robiła piruet w wirującym tańcu. Zobaczyła go. Jej szkarłatne usta rozchyliły się w gorącym powitalnym uśmiechu, w jej fiołko­wych oczach rozbłysło zaproszenie do tańca.
Barwy o bolesnej jasności otoczyły ich błyszczącą przędzą ni­czym pajęczyną. Cofnęła się ku miękko falującym liściom pap­roci, wyciągając ku niemu ramiona i rozchylając czerwone wargi. Ruszył ku niej, zachwycony promieniującą doskonałością kształtów, żywym ogniem jej ciała, czarodziejskim ciepłem i aksamitem skóry.
Jej uśmiech zmienił się, na ustach pojawił się grymas bólu... albo okrucieństwa. Piersi wznosiły się wraz z biciem serca, drża­ła od wysilonego oddechu. Nagle, jej alabastrowy tors rozpękł się przez środek na dwie części, żebra wyskoczyły na zewnątrz jak prostujące się pręciki kwiatów, zachwiały się w podmuchach dźwięku. Wysmukłe, wijące się ramiona falowały ku niemu, ni­czym pędy drapieżnej rośliny. Uśmiech rozszerzył się i niepraw­dopodobnej długości język pełzł ku jego gardłu. Zadrżał w bo­lesnej udręce, w nagłym przerażeniu szamotał się z jej uściskiem, rwał obejmujące go, duszące ramiona. Jej pazury rozorały mu twarz, ostry jak igła język przebił mu gardło, kiedy chwycił jej bezkościstą szyję w duszący uchwyt, walcząc desperacko, by nie dać się pochłonąć ekstazie śmierci...
Raptownie sen rozwiał się.
Czując płynącą z rozoranej twarzy krew, zdrętwiały Opyros wytrzeszczył oczy na bezwładną postać, której gardło mocno ściskał rękoma. Z tępą bezmyślnością uwalniał palce, jeden po drugim. Sina twarz Ceteol odzyskała kolory, kiedy świszczący oddech przedostał się przez jej zakrwawione usta. Jej serce biło silnie pod dłonią Opyrosa, choć nie dawała jeszcze znaku pow­racającej świadomości. Czując nieokreśloną ulgę, że nie zabił dziewczyny, Opyros niedbale narzucił pościel na jej nieruchome ciało i wstał, by znaleźć swoje ubranie. Pokój falował w narko­tycznych oparach, z każdego kawałka boazerii z ciemnego dębu patrzyły jakieś twarze - tak, że musiał odpocząć chwilę na kra­wędzi łóżka, dopóki nie przejaśniło mu się w głowie, a nogi nie przestały drżeć.
Humor jego kochanki był trudny do przewidzenia. Młody arystokrata pomyślał, że lepiej wyjść zanim się obudzi. Jego pal­ce dotykały garderoby jak czegoś obcego i dziwnego, naciąg­nąwszy spodnie i koszulę na swe kościste ciało, porzucił próby odszukania sandałów i opuścił komnatę boso. Wieczór był ciep­ły, niemniej jednak nie był pewien, który to jest wieczór. Ten nowy narkotyk zostawił w ustach uczucie suchości i nieświeżoś­ci, a umysł przeżarty i wypalony. Potrzebował piwa i rozrywki...
Zbudowana bez planu rezydencja leżała cicha i pusta, kiedy snuł się przez korytarze. Jego służba - czy dał im wolną noc? Zbyt wiele luk miał w pamięci - może przypomni sobie coś później. Zabrawszy z zaśmieconej pracowni foliał nieoprawio­nych pergaminów, Opyros potykając się, opuścił pałac i popły­nął poprzez mrok Enseljos w poszukiwaniu Kane'a.
I
POETA W NOCY 
Tłuste światło sączyło się na wilgotny bruk z wejścia do „Ta­werny Stancheka", oświetlało kłęby żółtego dymu wypływające przez podartą skórzaną zasłonę. Opyros kroczył na chwiejnych nogach przez ciemną ulicę, omijając dziury w zniszczonej dro­dze. Kolory i kształty ciągle tańczyły mu przed oczami, a z ka­łuż czarnej wody wyglądały ku niemu jakieś twarze. Niedawno musiał padać deszcz, choć teraz rozciągające się nad Enseljos nocne niebo było czyste i gwieździste. Równie czyste jak w owo jesienne przedpołudnie, kiedy on i Ceteol rozpuścili w dzbanie wina kilka ziaren nowego narkotyku. Czy to byt ciągle ten sam dzień? Opyros stracił poczucie czasu. Jedynie lekkie uczucie gło­du mówiło mu, że musiało minąć już sporo godzin.
Z ciemnego zaułka sąsiadującego z tawerną dobiegły go nagle odgłosy zaczepki i zgrzyt wyciąganej broni. Zasłaniając się folia­łem jak tarczą, Opyros po omacku szukał noża przy boku. Ale w zaułku coś się poruszyło i drugi głos burknął - zostaw go Hef. Nie poznajesz szalonego poety?

Podstrony

Drogi uĚźytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.