- Rozwiodłem się z tą kobietą, a papuga została ze mną.
Spojrzałem na Bękarta. Rozszarpywał dziobem sznur z wielką namiętnością, śmiesznie przy tym przekrzywiając główkę na boki. Zauważyłem, że kawałek sznurka został
już solidnie porozrywany, więc istniała nadzieja na rychłe uwolnienie.
- Gdzie on był przez cały czas? - wskazałem brodą papugę. - Ten pański Bękart?
- Pewnie mnie szukał. Zostawiłem go przy samochodzie jakąś milę stąd. Mądry ptak.
Ale z uwolnieniem musieliśmy niestety poczekać. Papuga męczyła się ze sznurem, gdyż ten był gruby i twardy. Po mniej więcej czterdziestu minutach sznur nadal opasywał
nadgarstki Livelocka i jak na złość usłyszeliśmy tętent konia. Zrozumieliśmy, że Różnooki natknął się w lesie na pozostawione konie i jednego z nich przywłaszczył sobie.
Gene Livelock zagwizdał na papugę trzy razy, a ta zatrzepotała skrzydłami i uniosła się w górę. Nie odleciała jednak daleko, a wybrała gałąź najbliższej jodły rosnącej za rogiem chaty, tej samej, pod którą leżeli nieprzytomni policjanci. Bękart spoczął na gałęzi i bezczelnie gapił się na nas. Był to zaiste widok komiczny i nie wiedzieć czemu obecność tego ptaka uspokajała mnie i dodawała otuchy.
Różnooki zsiadł z konia, którym nie tak dawno podróżował jeszcze sierżant Kalinovsky i zbliżył się do nas.
- Blada twarz w garniturze nie kłamała - zwrócił się do Livelocka i wyciągnął z kieszeni pieniądze.
- A nie mówiłem! - zawołał triumfalnie mężczyzna. - Proszę mnie uwolnić.
- Teraz kolej na niego - Indianin zwrócił się do mnie, ignorując tym samym Livelocka.
- Potrzebuję gotówki, a nie plastykowych kart. Natychmiast dawaj money!
- Nie mam money - jęknąłem. - Mówiłem, że korzystam wyłącznie z kart kredytowych.
Niepocieszony Różnooki odwrócił się na pięcie i wszedł do chaty. Zamknął drzwi i już po chwili przeraźliwy krzyk przeszył leśną głuszę. Nawet Bękart podskoczył na gałęzi, zaniepokojony potwornym wrzaskiem Katarzyny, tak jakby obdzierano ją ze skóry.
- Co on z nią robi?! - krzyknąłem przerażony. - Skalpuje ją czy co? Hej, człowieku!
Przestań!
W tym czasie Livelock zagwizdał na Bękarta, który natychmiast podfrunął do swojego pana i zabrał się za sznur. Rozszarpywał go teraz szybciej niż poprzednio, zupełnie jakby zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Lęk o dziewczynę mieszał się w tej chwili z podziwem dla inteligencji i sprawności papugi, bo w końcu od niej zależał los nas wszystkich.
I oto ostatnie wściekłe szarpnięcie dziobem Bękarta uwolniło ręce Livelocka z krępującego go sznura. Mężczyzna był wolny. Puścił do mnie oko i na ugiętych nogach podbiegł do drzwi chatki. Katarzyna cały czas wrzeszczała wniebogłosy i doprawdy ciężko było mi zrozumieć, jakich to tortur dopuszczał się Różnooki na dziewczynie.
Livelock nie wiedział w pierwszej chwili, co robić. Czy ma wpierw uwolnić mnie i policjantów, czy może unieszkodliwić porywacza. Wreszcie się zdecydował. Podbiegł do
mnie i wydał mi polecenie zwabienia Różnookiego. Znalazł jakieś solidny kołek i przyczaił
się obok drzwi chatki. Głową dał znać, abym zaczął krzyczeć.
- Puść dziewczynę, ty draniu! - darłem się, ile miałem sił w płucach i na ile pozwalało gardło. - Mam pieniądze! Tysiąc dolarów! Słyszysz? Tylko puść białą skwaw!
Na reakcję Indianina nie musieliśmy długo czekać. Umilkły nagle krzyki torturowanej dziewczyny i w drzwiach stanął Różnooki. W mig zorientował się, że obok mnie znikł brunet, więc na jego twarzy pojawiło się szczere zdumienie. I wtedy dostał kołkiem w łeb. Livelock zamachnął się drugi raz, aby poprawić, ale zwaliste ciało Indianina osunęło się już z drewnianych stopni schodków chaty na ściółkę.
- Hurra! - krzyknąłem uradowany. - Uratował nas pan. Niech mnie pan teraz uwolni.
Livelock uwolnił mnie natychmiast z więzów i pospiesznie przywiązaliśmy wspólnie nieprzytomnego Indianina do pala. A po chwili wpadliśmy do chatki pełni trwogi o zdrowie dziewczyny.
W środku zastaliśmy ją związaną i zakneblowaną. Wielki kawał plastra zaklejał jej buzię, zasłaniając niemal pół twarzy i widziałem tylko jej błękitne oczy spozierające na nas z nadziej ą i zdumieniem.
Doskoczyliśmy do niej i szybko ją uwolniliśmy.
- Nic ci nie jest? - zapytałem, szukając na jej ciele ran albo siniaków.
- Nic - odpowiedziała i zarzuciła mi bezradnie ręce na szyję. Zawisła na mnie cała bezbronna i drżąca. A ja poczułem się jak romantyczny i odważny rycerz, który przed chwilą uwolnił piękną księżniczkę z rąk okrutnego czarnoksiężnika. - To pan... uwolnił mnie pan...
dziękuję...
Gene Livelock zignorował tę ckliwą scenę i podszedł po trzeszczącej drewnianej podłodze do brudnego stołu, który obok dwóch starych krzeseł stanowił jedyne umeblowanie.
Poza tym cuchnęło grzybem i wilgocią.
- Ten Indianin korzystał z magnetofonu - Liveleock podszedł do mnie z małym przenośnym magnetofonem na baterię. - A to cwaniak.
- Że co? - rozdziawiłem szeroko usta ze zdziwienia.
- Ten drań wcale nie torturował dziewczyny, a tylko odtworzył nam z taśmy nagranie wrzeszczącej kobiety. Rozumie pan?
Spojrzałem zdziwiony na magnetofon, a następnie na Katarzynę. Faktycznie. Była cała i zdrowa, bez jednego zadraśnięcia.
- Nawet mnie nie dotknął - oświadczyła załamującym się głosem dziewczyna. -