Gdy jednak wyszło na jaw, że go nie otrzymał, a wyjechał z Lubuszy na skutek wezwania Bolesława, by się przed nim stawił, zdziwienie Ody przeszło w złość. Sama podstępna a bystra, od razu pomiarkowała robotę Stoigniewa i jej cel. Gniew Ody zwrócił się też przeciw Odylenowi, za jego jawny lęk przed Bolesławem i łatwowierność, na skutek której pozwolił się przepłoszyć, nie sprawdziwszy nawet, czy wezwanie istotnie od Bolesława pochodzi. Nie pora jednak zrażać sobie potrzebnego człowieka, choć z pewnych napomknięć i zachowania się Odylena powzięła podejrzenie co do jego zamysłów. Chciała mieć w nim narzędzie, nie wspólnika. Dość oschle ucięła tedy jego wylewność, przykazując bezzwłoczny wyjazd pod Branibor i z naciskim podkreślając konieczność pośpiechu i ważność zadania.
Doznane przyjęcie mocno przytłumiło rozigrane nadzieje Odylena. Zamiast wygodnego pobytu na dworze, który pozwoliłby mu zabiegać o ich spełnienie, czekały go trudy wojenne, do których nie nawykł, a miejsce, jakie sobie upatrzył przy Odzie, gotów tymczasem zająć kto inny. Wojennej sławy nie zdobędzie, drużyna przywykła do wodza, który górował nie stanowiskiem, ale męstwem i doświadczeniem. O tym przekonał się jeszcze przed wyruszeniem z Poznania. W niepewnym jego ręku drużyna boczyła się jak koń, który poczuje niewprawnego jeźdźca. Rozkazy wykonywano opieszale, starszyzna nie taiła niemal swego lekceważenia. Toteż przeszedłszy Odrę, Odylen oddał dowództwo Jaczewojowi Pomianowi w nadziei, że ten prędzej poprowadzi pochód, sam zaś z małym orszakiem ruszył przodem, by ubiec Stoigniewa w spotkaniu z Ottonem.
Jaczewoj bardziej przejmował się końmi niż rozkazami Odylena. Gdy dniem dokuczały im gzy i skwar, ciągnął jeno nocami, które krótkie były. Choć przeto i Odylen nie ciągnął zbyt szybko, wyprzedził znacznie konne hufce. Podróż nie była łatwa, kraj za Odrą spustoszony, warowne gródki i osady spalone, ludność z mieniem kryła się po lasach, drogi były niebezpieczne, wyżywienie trudne.
Odylen kilkakrotnie napotkał niewątpliwe ślady pochodu Stoigniewa i zwątpił, czy zdąży go wyprzedzić. Oda za złe mu poczyta spóźnienie. Rozważać począł, czy dobrze uczynił wiążąc się z nią. Bolesławowi samemu nic przecież nie zawinił, a w niepewnym czasie książę wyrozumialszy być musi. Może zapomniałby urazy, gdyby Odylen z dobrej woli służby mu swe ofiarował. Teraz o tym pomyślał, gdy nie miał już wyboru. Wyznaczenie go przez Odę wodzem wojsk posiłkowych jawnie oznaczało, że stoi po jej stronie, droga odwrotu była zamknięta, nie mógł nawet stanąć na uboczu, by czekać na rozwój wypadków. Ona miała go w ręce, nie on ją. Jak kamień z góry puszczony, jedną ma drogę przed sobą, dokądkolwiek wiedzie. Nie dla Ody, ale dla własnego bezpieczeństwa uczynić musi wszystko, by jej zapewnić zwycięstwo. Jeno i wówczas niepewne, co wygra, a do stracenia ma wszystko. Bliski był rozpaczy.
Jałowe a niemiłe rozważania ustąpiły jednak rzeczywistości, gdy pod zachód pogodnego dnia lekki powiew przyniósł mu zapachy dymów, a wkrótce i gwar obozujących wojsk. Po przebyciu kilku stajań Odylen ujrzał zagajnik nad jeziorkiem, w którym pojono konie. U koniarów dopytał się o miejsce postoju polańskich wojsk posiłkowych i skierował się ku niemu, rozmyślając, jak się ma zachować wobec Stoigniewa. Choć krewniacy, nie znali się niemal, Odylen wiedział jeno, że Stoigniew jest najbliższym zaufanym Bolesława, a już za starego księcia posłem bywał i na cesarski, i na papieski dwór. Oda przestrzegała przed jego przebiegłością, przejęcie nad nim dowództwa, niezbędne dla układów z młodym królem, nie zdało się Odylenowi łatwe, gdy nawet u prostych wojów widział wyraźną niechęć ulegania nieznanemu dowódcy. Czegóż może się spodziewać od Stoigniewa, który - choć znacznie młodszy - przewyższa go godnością, znajomością pisma, obcych krajów i języków, doświadczeniem wojennym i poselskim?
Odylen znał jednak ludzi na tyle, by wiedzieć, że jeśli nie okaże pewności siebie, to przegra. Przybrał więc dumny wyraz twarzy i zajechawszy na dziedziniec obozowy, oznajmił się pierwszemu z kraja wojakowi, każąc mu zwołać starszyznę. Wojak wrócił po chwili w towarzystwie poważnego męża, który skłonił się wprawdzie układnie przed Odylenem, ale sucho oznajmił, że wedle obyczaju jeno w bitwie wódz sam wydaje rozkazy, w pochodzie zaś i na obozie jeno przez niższych dowódców, by każdy z nich wiedział, co i dlaczego robią jego ludzie.
Odylen przełknął pouczenie jako przedsmak tego, co go jeszcze czeka, i kazał się wieść do Stoigniewa.
- Nie masz go i nieprędko zapewne wróci. Ważna jakowaś narada jest u króla.