Obraz głowy każdej z osób był rejestrowany i przekazywany. Jeżeli prezydent odwracał się i coś mówił do wiceprezydenta, sekretarz stanu widział to wszystko u siebie. Trzeba przyznać, że było to dziwne.
Obraz wideo był tak wiarygodny, że pewien admirał powiedział mi, iż „gadające głowy” powodują u niego koszmary senne. Na swym mostku dowodzenia lotniskowca wolał raczej otrzymać telegram na żółtym papierze zawierający rozkaz prezydenta, by otworzył ogień, niż zobaczyć kiwnięcie głowy samego prezydenta u siebie. Ta reakcja musi dziwić, biorąc pod uwagę jego paranoiczną obawę, czy obraz i dźwięk rzeczywiście pochodzą od samego prezydenta czy od osoby udającej prezydenta. Przecież telegram łatwiej podrobić.
Prawdopodobnie przez najbliższe tysiąclecia nie dojdziemy do tego, żeby móc zdekomponować, przesłać i złożyć na nowo osobę (lub nawet sweter czy kanapkę). W tym czasie pojawi się jednak wiele technik wyświetlania innych niż te na ekranach płaskich (lub prawie płaskich), do których tak jesteśmy przyzwyczajeni. Na pewno obudowa monitora będzie mniej ograniczać pole widzenia obrazów małych i dużych. Najbardziej wyrafinowane aparaty cyfrowe przyszłości nie będą jej miały wcale.
Trójwymiarowy R2D2
W jakimś momencie przyszłego tysiąclecia nasze wnuki, prawnuki lub praprawnuki będą oglądać mecze piłki nożnej (jeśli tak się będzie jeszcze nazywała) przesuwając na bok pokoju stolik do kawy (jeśli będzie istnieć kawa), aby zrobić miejsce dla dwudziestocentymetrowych graczy biegających w pokoju za centymetrową piłką. Ten model jest dokładnym przeciwieństwem początkowego rozwiązania rzeczywistości wirtualnej. Dowolną rozdzielczość zapewnia się wszędzie, z dowolnego punktu widzenia. Gdziekolwiek się spojrzy, widać trójwymiarowe piksele (lub voksele czy boksele) wiszące w przestrzeni.
W filmie Gwiezdne wojny R2D2 stworzył obraz księżniczki Lei na podłodze Obi Wan Kenobi. Piękna księżniczka była duchową projekcją w przestrzeni, widoczną (w zasadzie) z każdej strony. Ten i inne efekty specjalne, takie jak w filmie Star Trek i innych filmach fantastyczno-naukowych, z pewnością wykreowały zblazowaną publiczność takich technologii jak holografia. Widzieliśmy to często w filmach; podobno w naturze jest to łatwiejsze.
W rzeczywistości profesorowi Stephenowi Bentonowi z MIT, który stworzył hologram światła białego (obecnie równie popularny jak karty kredytowe) uzyskanie podobnego wyniku zajęło ponad dwadzieścia lat. Używał do tego superkomputerów o wartości milionów dolarów, prawie bezcennej specjalnej optyki i energii dziesiątków niestrudzonych błyskotliwych doktorantów.
Holografię wynalazł węgierski naukowiec Dennis Gabor w 1948 roku. Najprościej mówiąc, hologram to zbiór wszystkich możliwych widoków sceny, rzutowanych na jedną płaszczyznę. Jeżeli później przepuści się przez tę płaszczyznę światło (lub odbije je od niej), odtwarza się optycznie tę scenę w przestrzeni.
Holografia była czarnym koniem w wyścigu ku coraz lepszym wyświetlaczom. Jednym z tego powodów było to, że wymagano ogromnej rozdzielczości. Telewizor w zasadzie ma około sześciuset widocznych linii (chociaż w praktyce mniej). Jeśli wysokość ekranu naszego telewizora wynosi jedynie dwadzieścia pięć centymetrów, to w najlepszych warunkach możemy uzyskać około dwudziestu czterech linii na centymetr. Holografia wymaga około dwudziestu tysięcy linii na centymetr, czyli prawie tysiąc razy więcej. Co więcej, taką rozdzielczość uzyskuje się w obydwu osiach, co oznacza, że jest ona miliony razy większa niż rozdzielczość współczesnego telewizora. Jeżeli więc widzimy hologramy na kartach kredytowych i banknotach stuzłotowych, to z tej przyczyny, że wymaga ona stosowania bardzo wyrafinowanej i trudnej do podrobienia techniki druku.
Bentonowi i jego kolegom udało się osiągnąć postęp dlatego, że dokładnie wyobrazili sobie, jakie są rzeczywiste możliwości ludzkiego oka i systemu percepcyjnego człowieka, zamiast dążyć do wykorzystania wszystkich właściwości hologramu. Odbiorcą obrazu jest ludzkie oko, toteż bez sensu byłoby prezentować mu więcej, niż jest w stanie rozpoznać. Ponadto Benton zauważył, że na kolejne obrazy przestrzenne (próbki w przestrzeni) patrzymy tak jak na kolejne próbki w czasie (klatki filmu). Wideo sprawia wrażenie ciągłego ruchu przy około dwudziestu pięciu obrazach (pięćdziesięciu półobrazach) na sekundę. Dlaczego więc, zamiast usiłować zobrazować w hologramie każdy punkt w przestrzeni, nie spróbować zobrazować jedynie punktów położonych co jakąś część centymetra i zrezygnować z pozostałych? Tak to właśnie działa.