- To było okropne. Straszne! - powtarzała.
89
- Na Boga! Mów! - Narkuski nie wytrzymał. Chwycił Joasię za ramiona i zaczął nią
potrząsać.
Jeszcze bardziej się przestraszyła, poczęła bełkotać coś bez związku. Ciężką,
naprawdę ciężką chwilę przeżyłem, zanim jako tako przyszła do siebie i mogła nam
opowiedzieć o tym, co się jej przydarzyło.
- Poszłam na spacer. Aż na Czartorię, na tę górę, no wiecie... Tam jest taki piękny
grobowiec. I tuje. I ławeczka... Usiadłam, bo tam tak pięknie, ślicznie. Wieczór był...
niebieski, a potem różowy...
- Na Boga, mów do rzeczy - jęknął zrozpaczony Narkuski.
- Mówię przecież. Siedzę na ławeczce i tak tam przyjemnie było, ślicznie, że zaczęłam
sobie nucić... A tu jak coś wrzaśnie w tym grobowcu... Strasznie krzyknęło... Okropnie!
O Boże! - Joasia twarz zakryła rękami.
- Diabeł. Chyba diabeł siedzi w tym grobowcu. Diabeł Kuwasa - dopowiedziała. -
Uciekłam stamtąd. Ile tylko sił mi starczyło - zakończyła.
Jadalnia aż zatrzęsła się od śmiechu. Wszyscy spodziewali się jakiejś okropnej wieści
o Nietajence, a tymczasem... Gromki śmiech długo dudnił w jadalni.
Schwyciłem za rękę Babie Lato. Zdziwiła się zobaczywszy na mej twarzy nie
uśmiech, lecz powagę.
- Niech pani wyjdzie przed barak. Ale zaraz, natychmiast. I proszę od kogoś pożyczyć
latarkę elektryczną. Tylko ani słowa - szepnąłem jej do ucha.
- Wiem, gdzie jest Nietajenko - szepnąłem jej znowu i nie czekając na efekt mych
słów wymknąłem się z baraku.
Na dworze już było prawie całkiem ciemno, nad moczarami poczynała się unosić
mgła. Czyste, nocne niebo jarzyło się gwiazdami. Od bagien ciągnęło chłodem i
wilgocią. Brzęczały komary, a poza tym trwała cisza, od czasu do czasu przerywana
głośniejszym wybuchem śmiechu, dochodzącym do mnie przez otwarte okna jadalni.
Zapaliłem papierosa, z przyjemnością patrząc, jak w spokojnym powietrzu jego
niebieski dym wolno odpływa ode mnie cieniutką strugą. Na skraju moczarów zagadały
żaby, rechot wzmagał się, gęstniał i raptem umilkł. Znowu zapadła cisza, mącona
głosami z baraku.
Czekałem na Babie Lato chyba z dziesięć minut. Zadeptywałem papierosa, gdy
trzasnęły drzwi i stanęła przy mnie. Wcisnęła mi w rękę ciężką, dużą latarkę elektryczną.
- Pożyczyłam. Skłamałam, że mi coś upadło w pokoju, a w lampce naftowej zabrakło
nafty...
Wziąłem ją za rękę i szybkim krokiem prowadziłem z Uroczyska.
- Więc jednak wiedział pan, gdzie jest Nietajenko? - powiedziała z wyrzutem w głosie.
- Dlaczego pan to ukrywał przed nami?
- Nie wiedziałem. I nie wiem, gdzie on jest.
Przystanęła.
- W takim razie dokąd pan mnie ciągnie?
- Boi się pani? - zapytałem drwiąco.
- Skądże. Ale...
- Ale jednak od niedawna nabrała pani nieufności do mojej Kuwasowej osoby?
- Bzdura! - fuknęła jak gniewna kotka i urażona szybko poszła naprzód.
Ścieżka przez moczary była jak ciemna grobla przegradzająca jezioro mgieł. Gdy
dotarliśmy na wzgórze kolegiaty, znowu doznałem wrażenia, jakbym znajdował się
90
gdzieś bardzo wysoko pod głęboką kopułą nieba, na którym jak na aksamitnej oponie
ktoś rozsypał garście srebrnych opiłków. U mych stóp słało się kłębowisko białych
chmur, a pod nim, gdzieś, jakby bardzo nisko, była ziemia z wysepką Uroczyska.
Od kolegiaty skręciliśmy w stronę starej wierzby. Spoza spiczastych wież wypełzł
nagle księżyc, zasrebrzyła się mgła na moczarach, błysnął złotem spalony na węgiel
kikut Kuwasowej wierzby. Na bagnach zakwiliła przebudzona dzika kaczka, jednostajnie
zarechotały żaby.
Dotknąłem ramienia dziewczyny.
- Czy już domyśla się pani, dokąd idziemy?
- Nie.
- Nie?... Na Czartorię. Do grobowca.
Zaśmiała się nieprzychylnie.
- Co za odwaga? Chce mnie pan przekonać, że nie lęka się diabła?
Miałem na końcu języka ostrą replikę, ale się powstrzymałem. Z Babim Latem
niczego się nie wygra złością.
- I znowu niezasłużenie próbuje mnie pani urazić - powiedziałem ze smutkiem w
głosie. - Czy naprawdę dała pani wiarę tym wszystkim bzdurstwom, które plótł o mnie
Dryblas? W tej chwili zaczynam żałować, że zaproponowałem pani nocną wycieczkę na
Czartorię. A nuż nie odnajdziemy Nietajenki? Będzie pani miała do mnie wielką
pretensję. A ja właściwie prawie zupełnie nic nie wiem w tej sprawie. Kiedy Joasia
opowiedziała swoją przygodę, przypomniałem sobie, co twierdził Nietajenko: że
poszukiwanie złodziei trzeba rozpocząć od odnalezienia grobu, skąd zrabowano czaszkę.