Powieki zaczęły ciążyć i parę razy przyłapała się na krótkiej drzemce. Westchnęła, opuściła stopy na podłogę, kształtne, białe stopy, których nie zgodziła się użyć, aby zwrócić na siebie jego uwagę. Ponieważ ten ruch był czymś tak naturalnym, nie przyszło jej na myśl, że mógłby teraz zobaczyć całą jej stopę, a nawet więcej, gdyby oderwał oczy od warsztatu.
- Jest już bardzo późno - napomknęła. - Powinieneś wszystko odłożyć. Musisz być bardzo zmęczony.
Jego oczy wciąż jeszcze były pochłonięte pracą, kiedy się do niej odwrócił.
- Muszę dokończyć to, co robię, dopóki lut jest płynny. - Przyjrzał się obramowaniu, solidnie taraz umocowanemu wokół modelu. - Pozostała mi dobra godzina roboty. Lepiej nie czuwaj dłużej, Deboro. Po twoim głosie poznaję, że jesteś zmęczona.
- Lut! - zawołała. - Zdaje się, że więcej mówiliśmy o lucie niż o czymkolwiek innym. To bardzo interesujący temat.
Wstała. Jej stopy zniknęły, kiedy fałdy zielonej szaty opadły na miejsce. Otuliła się tak dokładnie, że nawet szyi nie było widać. Nie miało to zresztą znaczenia, gdyż Bazyli już powrócił do swej pracy. W jej oczach, wpatrzonych w tył jego głowy, był bunt. “Najmniejszy szczegół tego, co robi, jest dla niego ważniejszy ode mnie” - pomyślała.
Zapytała kierując się ku drzwiom:
- Czy podać ci coś do zjedzenia albo czarkę wina?
Potrząsnął głową. Był zbyt zaabsorbowany, aby się interesować jadłem czy napojem. Z pewnością nie zauważył drżenia w głosie Debory.
- Niczego mi nie trzeba - odparł.
Debora skierowała się powoli do swego pokoju. “Patrzył na mnie, ale mnie nie widział. Zupełnie się mną nie interesuje. Gdybym go poprosiła o przyjęcie mojej miłości, odpowiedziałby tak samo: Niczego mi nie trzeba.”
- Dobranoc, Bazyli - powiedziała w drzwiach.
Po ledwo zauważalnej chwili wahania odpowiedział:
- Dobranoc, Deboro.
Cicho zamknęła za sobą drzwi i wdrapała się na wspaniałe łoże z pachnącego, cytrusowego drzewa. Zaczęła gwałtownie szlochać. “Nic więcej nie mogę zrobić.”
Rozdział XXII
1
Przez dwa tygodnie Bazyli pracował z niesłabnącym zapałem. Poczucie pośpiechu, które przynaglało go w czasie jazdy z Jerozolimy, nie opuściło go jeszcze. Teraz bez przerwy myślał o potrzebie dotarcia do Rzymu.
Przesiadywał przy swoim warsztacie całymi dniami, a czasami do późna w nocy. Pogrążony w myślach często milczał w czasie posiłków. Jadł bez apetytu i trzeba go było nakłaniać, żeby spożywał ustawione przed nim wykwintne dania.
W ciągu tych dwóch tygodni tylko raz zaryzykował wyjście na ulicę. Chciał odwiedzić swój dawny dom na Kolumnadzie, w nadziei, że zobaczy matkę. Nie wpuszczono go tam.
Rozumiejąc gorączkowy zapał, jaki go opanował, Debora rzadko próbowała przełamać mur milczenia. Czasem siadała obok niego i patrzyła jak pracuje, nie zaprzątając jego uwagi rozmową. Często w ciągu dnia przystawała w drzwiach jego pokoju i szła dalej z nieszczęśliwą miną.
Pewnego razu, kiedy się bawiła na drugim dziedzińcu z niedawno kupionym psem, spojrzała do góry i zobaczyła ze zdziwieniem, że odszedł od warsztatu i patrzy na nią spoza górnej balustrady. Podeszła bliżej i uniosła głowę.
- Co sprawia, że zaszczyciłeś mnie uwagą? - spytała.
- Jestem w wielkim kłopocie - powiedział z westchnieniem znużenia. - Trudno oddać podobieństwo, kiedy trzeba robić tak miniaturowe postacie. Chciałbym, żeby Kielich był dwukrotnie większy. Głowa Łukasza sprawiła mi wielką trudność. Może dlatego, że tak bardzo chciałem dobrze ją wykonać. A teraz Paweł mi się opiera. Wygląda na to, że ze szczególnym uporem chce mi się wymknąć. - Spojrzał na psa, który przysiadł u nóg swej pani. - To cudowny pies. Nigdy nie widziałem równie niezdarnych łap.
- Potrzeba ci wypoczynku, Bazyli. Zapomnij o trudnościach z Łukaszem i o uporze Pawła. Zejdź tu do mnie. Usiądziemy sobie w cieniu i porozmawiamy. Tyle mam ci do powiedzenia. - Po chwili dodała: - To bardzo mądry pies.
- Nie mam jeszcze czasu. - Bazyli oderwał ręce od kamiennej balustrady i zniknął wewnątrz.
Praca nad oprawą Kielicha weszła nareszcie w stadium wykończeniowe. Były jeszcze puste miejsca, które we właściwym czasie wypełnią głowy Jezusa, Jana i Piotra. Bazyli patrzył na swe dzieło i wiedział, że jest dobre, że po wykończeniu Kielich będzie bardzo piękny. Nie przyniosło mu to jednak uczucia satysfakcji ani szczęścia, bowiem myśli o najbliższej przyszłości nie dawały mu spokoju.