Jeszcze na sandomierskim gościńcu nie zgasł kurz w spokojnym powietrzu upalnego dnia, gdy smuga jego wysuwać się zaczęła na sławkowskim i szybko wydłużała się ku północy. To Bolesław na czele przybocznego hufca gnał, nie czekając już na powrót Stoigniewa ni wieści od niego. Ustępował z pola Czechom, by prędzej skończyć z Odą. Na krakowskim grodzie tylu zostało ludzi, by było komu psy karmić. Ale książę wiedział, że psy go nie obronią. Powróci, gdy przyjdzie czas. Droga przed nim daleka i trudna, ale skończyła się rozterka. Myślał już tylko o walce.
VII
W drodze do Merseburga Stoigniew nie zdołał zbliżyć się do Ottona. Zatopiony w sobie czy zamodlony, zdał się nie dostrzegać, co dzieje się dokoła. Z Wojciechem, który wraz ze swymi mnichami odłączył się wkrótce, żegnał się, nie tając łez, ale jakby się odprężył i poweselał, prowadząc nie kończące się rozmowy z Gerbertem. Stoigniew i z nim chciał nawiązać bliższą znajomość, by z jego wpływu skorzystać, ale podróżowali teraz szybko, zatrzymując się tylko na noclegi, a niemal nieustannie zlewy wiosenne nie sprzyjały zamierzeniom Stoigniewa.
W Merseburgu wpadli niczym w ukrop, miasto i zamek były przepełnione, gotowała się potężna wyprawa odwetowa za niszczącą napaść pogańskich Słowian. W tłumie wasali i dostojników, którzy stanęli na zjazd i wyprawę, Stoigniew spotkał Ekkeharda wraz z przyrodnim bratem Guncelinem. Nie widzieli się od lat, ale poznali natychmiast i odnowili chłopięcą przyjaźń i wspomnienia. Guncelin życzliwie wypytywał o Bolesława i sprawy polskie, wzajem ułatwiając Stoigniewowi rozpatrzenie się w niemieckich. Przyrzekał odwiedzić Bolesława sposobną porą, ale sam ruszał teraz na wyprawę i niewiele już mieli możliwości przestawać ze sobą.
Nadarzyła się natomiast sposobność zbliżenia się do Gerberta, choć nie w tym celu, jaki Stoigniew pierwotnie miał na oku. Otto, zmienny jak marcowa pogoda, zdał się zapominać, po co sprowadził filozofa. Podniecony i niecierpliwy, wśród gwaru uroczystości, zebrań i przygotowań do wyprawy, wrócił do świetnych strojów, wystawnych uczt i dworskich obyczajów, które uniemożliwiały swobodny dostęp do niego.
Stoigniew, sprawiwszy poselstwo, widząc, że nic nie wskóra, zbierał się już do kraju, wiedząc, że czeka go tam nowe zadanie. Na pożegnalnym zebraniu stał w tłumie dostojników obok Gerberta, a że zaciekawiał go człowiek, o którym powszechnie szeptano, wychodząc, zwrócił się do niego:
- Wkrótce wyjechać mi przyjdzie, rad bym waszą przewielebność przedtem odwiedzić i pożegnać.
Gerbert uśmiechnął się z pogodnym smutkiem:
- Nie będzie u mnie ścisku. Rad was ujrzę i dowiem się czegoś o waszym kraju, którego zgoła nie znam. I mnie wyjeżdżać, skorom tu niepotrzebny. Czekam jeno, by mnie miłościwy pan na drogę zaopatrzył, bo i o tym gotów zapomnieć.
Mówił spokojnie i bez goryczy, choć Stoigniew wiedział, że położenie jego nie było godne zazdrości. Wyklęty i zawieszony w urzędzie, nie miał po co wracać do Reims, a mniej jeszcze pozostawać w Niemczech. Otto jakby istotnie o nim zapomniał, nie przydzielił mu żadnego beneficjum, które umożliwiłoby Gerbertowi pobyt i tak niezbyt miły, bo odsuwano się od niego, rzekomo z powodu klątwy, pod jaką pozostawał. Ale Stoigniew wiedział, że tkwi w tym zawiść i niechęć do wyższości jego umysłu, jakkolwiek nie dawał jej odczuć nawet przydzielonym mu do posług pachołkom. Zwykł mawiać: “Nauczam, co umiem, uczę się, czego nie umiem”. Nie było oszczerstwa, którego by przeciw niemu nie miano: knowania, dwulicowość, zdrada. Co więcej - że czarownikiem jest i trucicielem, który spożył zakazany owoc z drzewa mądrości, duszę zaprzedał diabłu w zamian za wiedzę tajemną. Był ongiś zaufanym kanclerzem stryjny Ottona - Emmy, małżonki Lotara, potem służył Kapetowi, którego wysuwał jako opiekuna nad Ottonem - przeciw Willigizowi, pośrednicząc między Kapetem a cesarzową Teofano przeciw Lotarowi, gdy Lotar, nie osiągnąwszy stanowiska opiekuna, przeszedł na stronę Kłótnika. Nie on zmieniał panów, jego opuszczali, kiedy przestawał być potrzebny, tak jak teraz opuścił go Otto, czy przez młodzieńczą zmienność, czy pod wpływem duchownych dostojników. Stoigniew znowu zadał sobie pytanie, czy można się związać z nieobliczalnym młodzikiem. Zarazem żal mu było szczutego człowieka, który w jakiś nieodgadniony sposób przypominał mu Zbrozłę, choć w niczym do niego niepodobny. Jakby mimo woli powiedział:
- Młody pan zmienny jest.
- Los jest zmienny - odparł Gerbert. - Zda się mieć przyjemność w mieszaniu wszystkiego, wtrąca nas w przepaść i wynosi, ślepy, niestały, zdradliwy. Gardzę nim. Jeno nauka jest przystanią bezpieczną od wszystkich burz.