Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Merilille nie miała innego wyboru, bo przyrzekła. Na twarzy Reanne malowało się osłupienie. Alise i krępa Sumeko, nadal nosząca swój czerwony pas, przyglądały się całej scenie w zamyśleniu.
Przez następne dni, czy brnęli konno przez zaśnieżone drogi, wędrowali po uliczkach jakichś wiosek, czy też szukali schronienia gdzieś na farmie, Renaile zawsze kazała Merilille sobie towarzyszyć, o ile nie przydzielała jej do innej Poszukiwaczki. Szarą siostrę oraz jej eskortę niemal zawsze otaczała łuna saidara, Merilille zaś niezmordowanie demostrowała sploty. Blada Cairhienianka była znacznie niższa od kobiet Ludu Morza, ale z początku udawało jej się sprawiać wrażenie wyższej za sprawą samej siły godności Aes Sedai. Niebawem jednak na jej twarzy na stałe zagościł spłoszony wyraz. Elayne dowiedziała się, że nawet wtedy, gdy dla wszystkich starczało łóżek, Merilille musiała dzielić swoje z Pol, jej pokojówką, oraz dwoma adeptkami sztuki Poszukiwania Wiatru, Talaan i Metarrą. Elayne nie bardzo wiedziała, jaki stąd wynikał wniosek w sprawie statusu Merilille. Najwyraźniej Poszukiwaczki Wiatru nie stawiały jej na jednym poziomie z uczennicami. Ale oczekiwały, że będzie robiła to, co jej się każe, bez żadnej zwłoki i wymówek.
Reanne taki obrót spraw wciąż przerażał, za to Alise i Sumeko nie były jedynymi z Rodziny, które bacznie się wszystkiemu przyglądały i w zamyśleniu kiwały głowami. I nagle Elayne dostrzegła jeszcze jeden problem. Kuzynki dbały, by Ispan stawała się coraz bardziej uległa, ale jakkolwiek by było, została wzięta do niewoli przez Aes Sedai. Kobiety z Ludu Morza nie były Aes Sedai, a Merilille nie była więźniem, a jednak już zdarzało jej się skakać na rozkaz Renaile, albo, skoro już o tym mowa, na rozkaz Dorile, Caire względnie krewnej Caire, Tebreille. Każda z nich była Poszukiwaczką Wiatru służącą pod jakąś klanową Mistrzynią Fal i żadna nie kazała jej skakać z aż takim zapałem, ale to i tak wystarczało. Coraz więcej kobiet z Rodziny przestawało się gapić z przerażeniem, a zamiast tego przyglądały się z namysłem. Być może, Aes Sedai wcale nie były ulepione z innej gliny. A jeśli Aes Sedai były zwyczajnymi kobietami, takimi samymi jak one, to czemu raz jeszcze miałyby poddawać się rygorom Wieży, władzy i dyscyplinie Aes Sedai? Przecież dotąd znakomicie sobie radziły na własną rękę, i to przez tyle lat, że starsze siostry ledwie potrafiły uwierzyć. Elayne niemal namacalnie czuła, jak te myśli rodzą się w ich głowach.
Kiedy jednak o tym wspomniała Nynaeve, ta tylko odmruknęła:
- Najwyższy czas, by niektóre siostry doświadczyły na własnej skórze, jak to jest, gdy człowiek stara się nauczyć czegoś kobietę przekonaną, że wie więcej niźli jej nauczycielka. Te, które mają szansę zdobyć szal, nadal będą go pragnęły, a jeśli idzie o pozostałe, to nie widzę powodu, dla którego nie miałyby wyrobić sobie odrobiny kręgosłupa. - Elayne powstrzymała się i nie wspomniała o narzekaniach Nynaeve odnośnie do Sumeko, która z pewnością wyrobiła sobie kręgosłup; Sumeko skrytykowała kilka Uzdrawiających splotów Nynaeve jako „niezgrabne”. Elayne przestraszyła się wtedy, że Nynaeve dostanie apopleksji. - W każdym razie nie należy o tym wspominać Egwene. Jeśli przyjdzie na spotkania. Ani słowa. I bez tego ma dość problemów. - Bez wątpienia to „ani słowa” odnosiło się do Merilille i Poszukiwaczek Wiatru.
Siedziały na łóżku w samej bieliźnie, na drugim piętrze „Nowego Pługa”, z ter’angrealami snu na szyjach. Aviendha i Birgitte, nadal ubrane, przycupnęły na kufrach. Nazywały to pełnieniem straży, które to zadanie miały pełnić dopóty, dopóki Elayne i Nynaeve nie wrócą ze Świata Snów. Obie miały na sobie płaszcze; „Nowy Pług” z pewnością nie był nowy; pobielone ściany znaczyły rysy i zewsząd ciągnęły przeciągi.
Dostała im się maleńka izdebka, w której po wstawieniu kufrów i tobołków pozostało niewiele miejsca na-cokolwiek oprócz łóżka i umywalki. Elayne wiedziała, że w Caemlyn powinna się godnie zaprezentować, ale czasami dopadało ją poczucie winy, że jej dobytek dźwigają juczne konie, podczas gdy inne muszą się obywać tym, co dadzą radę ponieść na własnym grzbiecie. Nynaeve z pewnością nie miała żadnych wyrzutów sumienia z powodu swoich kufrów. Podróżowali już szesnasty dzień, widoczny w wąskim okienku księżyc oświetlał biały koc śniegu, który miał spowolnić ich przemarsz następnego dnia, nawet gdyby niebo pozostało czyste, i Elayne pomyślała, że byłby to z jej strony przesadny optymizm, gdyby liczyła, że dotrą do Caemlyn już za tydzień.
- Mam dość rozsądku, by jej o tym nie przypominać - odparła. - Nie chcę być znowu karcona.

Podstrony