Jako małe dziecko został sprzedany szamanowi, który zamierzał uczynić z niego sługę i ucznia. Skoro raz uciekł, nie może powrócić, jeśli nie chce, by dosięgła go przerażająca sprawiedliwość plemienia. Ukradł własność szamana (swoją osobę), a chociaż złodziejstwo uznawano w Utah za fach honorowy, dać się złapać było ciężkim przestępstwem, jeśli ofiarą złodzieja był plemienny czarownik. Nie nęcił go też prymitywny żywot nie umiejących czytać pasterzy, zbyt wiele bowiem nauk pobrał już w opactwie.
Ale co dalej? Kontynent jest słabo zaludniony. Pomyślał o mapie ściennej zawieszonej w bibliotece opactwa i o rzadkim rozmieszczeniu zakreskowanych obszarów, gdzie była jeśli nie cywilizacja, to przynajmniej cywilny ład, i gdzie rządzono się jakimiś formami prawnymi, które brały górę nad prawem plemiennym. Reszta kontynentu była bardzo skąpo zaludniona przez ludzi z puszczy i równin, którzy w większości nie byli dzikusami, ale członkami klanów, luźno zorganizowanych tu i ówdzie w małe wspólnoty, które żyły z polowania, zbieractwa, prymitywnego rolnictwa i w których przyrost naturalny ledwie zapewniał (nie licząc potworów od urodzenia i wybryków natury) przetrwanie populacji. Główne zajęcia mieszkańców kontynentu to, poza niektórymi rejonami wzdłuż wybrzeży, polowanie, rolnictwo, walka i czarownictwo, przy czym to ostatnie było najbardziej obiecującym dla każdego młodzieńca stojącego przed wyborem drogi życiowej i mającego na oku przede wszystkim bogactwo i prestiż.
Nauki, które Franciszek pobrał w opactwie, nie przygotowały go do niczego, co miałoby jakąkolwiek wartość praktyczną w ciemnym, pozbawionym wiedzy i żyjącym z dnia na dzień świecie, gdzie nikt nie umiał czytać, a tym samym wykształcony młodzieniec wydawał się wspólnotom zupełnie nieprzydatny, chyba że potrafił również uprawiać ziemię, walczyć, polować albo popisywać się jakimiś szczególnymi talentami w zakresie międzyszczepowych kradzieży, różdżkarstwa i obróbki metalu. Nawet na rozproszonych obszarach, gdzie istniały formy cywilnego ładu, fakt, że ktoś był wykształcony, nic by mu nie pomógł, gdyby przyszło mu żyć poza Kościołem. Co prawda ten lub ów z drobnych baronów zatrudniał czasami jednego czy drugiego skrybę, ale były to przypadki na tyle rzadkie, iż nie warto ich brać pod uwagę, tym bardziej że funkcje te spełniali często mnisi albo prawnicy, którzy wynieśli wiedzę ze szkół klasztornych.
Jedyne zapotrzebowanie na skrybów i sekretarzy powstawało w obrębie samego Kościoła, który delikatną, hierarchiczną pajęczyną obejmował cały kontynent (i czasami nawet sięgał do odległych wybrzeży, aczkolwiek biskupi za granicą byli właściwie autonomiczni, poddani Stolicy Apostolskiej teoretycznie, ale rzadko kiedy w praktyce, gdyż od Nowego Rzymu oddzielała ich nie tyle schizma, ile oceany, które bardzo rzadko pokonywano) i mógł trwać w jedności wyłącznie dzięki sieci łączności. Kościół stał się, chociaż prawie przypadkowo i bez zamiaru ze swej strony, jedynym sposobem przekazywania z miejsca na miejsce informacji przez cały kontynent. Jeśli na północnym wschodzie pojawiła się zaraza, południowy zachód wkrótce się o niej dowiadywał z krążących z ust do ust opowieści, przynoszonych przez posłańców kościelnych, którzy kursowali między Nowym Rzymem a resztą kontynentu.
Jeśli przenikanie nomadów na daleki północny zachód zagrozi chrześcijańskim diecezjom, wkrótce na terenach położonych daleko na południe i wschód ze wszystkich ambon odczytany zostanie list encykliczny donoszący o tym zagrożeniu i udzielający apostolskiego błogosławieństwa “mężczyznom wszystkich stanów, którzy są zdolni do noszenia broni i, mając środki na odbyciu podróży, mogą w swej pobożności wyruszyć, aby złożyć przysięgę wierności naszemu umiłowanemu synowi, X, prawowitemu władcy tego miejsca, na taki okres, jaki może okazać się niezbędny dla wsparcia stałej armii w obronie chrześcijan przeciwko gromadzącym się pogańskim hordom; wielu bowiem poznało okrutne ich zdziczenie i naszą najżywszą troskę budzi to, że owi poganie torturują, mordują i pożerają kapłanów Pana naszego, których posłaliśmy ze Słowem, aby sprowadzili zbłąkane owieczki do owczarni, bo na tym padole My jesteśmy ich Pasterzem; albowiem chociaż nigdy nie straciliśmy nadziei ani nie przestaliśmy wznosić modłów, ażeby te dzieci ciemności można było wyprowadzić na światło i wskazać im drogę do naszego królestwa pokoju (nie należy atoli myśleć, że pracowici cudzoziemcy mają być wypędzeni z krainy tak obszernej i pustej; przeciwnie, trzeba witać z otwartymi ramionami wszystkich przybywających w zamiarach pokojowych, nawet gdyby obcy byli widzianemu Kościołowi i jego Boskiemu Założycielowi - póki dają posłuch naturalnemu prawu zapisanemu w sercach wszystkich ludzi i wiążącemu ich duchowo z Chrystusem, aczkolwiek nie znają Jego imienia), jest przecież stosowne, słuszne i przezorne, by chrześcijaństwo, modląc się o pokój i nawrócenie pogan, stanęło do obrony na północnym zachodzie, gdzie gromadzą się hordy i mnożą się w ostatnich czasach przypadki pogańskiego okrucieństwa, tak zatem każdemu z was, umiłowani synowie, którzy możecie nosić broń i zamierzacie wyprawić się na północny zachód, by połączyć siły z tymi, co słusznie gotują się do obrony swoich ziem, domów i kościołów, przekazujemy i tym samym dajemy jako znak naszej szczególnej miłości apostolskie błogosławieństwo".