Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Mavrikios rozkazał, by rzeką Rhamnos dostarczono zboże z nadbrzeżnych równin leżących na północy, tak więc on i jego ludzie musieli czekać, dopóki nie przybędą łodzie.
Irytujące opóźnienie w tak ponurym otoczeniu napięło nerwy Imperatora do granic wytrzymałości. Łatwo wybuchał gniewem od czasu, gdy garstka jeźdźców z Yezd zakłóciła marsz armii. Teraz, znowu zatrzymany w marszu, ulegał zgryzocie zawiedzionych nadziei, kiedy każdy kolejny dzień mijał bez widoku łodzi z potrzebnymi zapasami. Ludzie obchodzili go ostrożnie, w obawie, by jego powstrzymywany gniew nie spadł na nich.
Do wybuchu doszło piątego dnia pobytu w Soli. Skaurus przypadkiem znalazł się w pobliżu. Chciał pożyczyć jakąś mapę Vaspurakanu ze zbioru, jaki Mavrikios przechowywał w swoim namiocie, by lepiej zrozumieć relacje Senpata Sviodo opisującego kraj, który mieli przebyć, jeśli łodzie z zapasami kiedykolwiek nadejdą.
Dwóch Halogajczyków z Gwardii Przybocznej Imperatora przepchnęło się przez klapy wejściowe namiotu, wlokąc pomiędzy sobą chudego videssańskiego żołnierza. Trzej inni Videssańczycy podążali nerwowo za gwardzistami.
- O co chodzi? - zapytał gniewnie Imperator.
Jeden z gwardzistów odpowiedział: - Ten śmieć podkradał miedziaki swym towarzyszom. - Potrząsnął swym więźniem wystarczająco mocno, żeby zęby zakłapały mu w ustach.
- Teraz właśnie? - Imperator spojrzał na videssańskich żołnierzy stojących za Halogajczykami. - Wy trzej jesteście świadkami, jak sądzę?
- Wasza Wysokość, panie? - wydukał jeden z nich. Wszyscy trzej gapili się na luksusowe wnętrze namiotu, jego miękkie łoże i pomysłowo zaprojektowane, przenośne meble - Mavrikios miał mniej spartański gust niż Thorisin.
- Jesteście świadkami, tak? - Z jego tonu wynikało, że cierpliwość zaraz mu się skończy.
Mówiąc na przemian, opowiedzieli, co się zdarzyło. Więzień, o imieniu Doukitzes, został przyłapany na opróżnianiu sakiewki z miedziakami, kiedy jego trzej towarzysze niespodziewanie wrócili do namiotu, w którym we czterech zamieszkiwali. - Pomyśleliśmy, że parę pasów kazałoby mu trzymać palce z daleka od tego, co do niego nie należy - powiedział jeden z żołnierzy - a ci ludzie - wskazał na Halogajczyków - przypadkiem znaleźli się w pobliżu, więc...
- Chłosta? - przerwał mu Gavras. Machnął pogardliwie ręką. - Złodziej zapomina o chłoście wcześniej, nim zagoją mu się ślady po niej. Damy mu coś, co zapamięta do końca swoich dni. - Odwrócił się do Halogajczyków i warknął: - Odjąć mu rękę w nadgarstku.
- Nie! Na miłosierdzie Phosa, nie! - wrzasnął Doukitzes. Wyrwał się gwardzistom i padł Mavrikiosowi do stóp. Objął Imperatora za kolana i całował skraj jego szaty, mamrocząc: - Nigdy już tego nie zrobię! Przysięgam na Phosa! Nigdy, nigdy! Litości, panie, błagam, litości!
Nieszczęśni współlokatorzy złodzieja spojrzeli ze zgrozą na Imperatora - chcieli, by ich lepkopalcy towarzysz został wychłostany, lecz nie okaleczony.
Marka na równi z nimi przeraził drakoński wyrok Gavrasa. Teoretycznie, złodziejstwo w rzymskiej armii mogło być karane śmiercią, lecz nie w wypadku tak śmiesznej sumy, o jaką chodziło tutaj. Powstał znad skrzyni z mapami, którą przeszukiwał. - Wasza Wysokość, czy to jest sprawiedliwe? - zapytał przez zawodzenie Doukitzesa.
Z wyjątkiem więźnia, wszyscy w namiocie Imperatora - Mavrikios, halogajscy gwardziści, videssańscy żołnierze i wszędobylscy służący Imperatora - odwrócili się i wytrzeszczyli oczy na Rzymianina, zdumieni, że ktokolwiek ośmielił się wezwać monarchę do złożenia wyjaśnień.
Głos Imperatora był równie zimny jak wieczne śniegi zalegające szczyty Vaspurakanu. - Kapitanie najemników, zapominasz się. Masz nasze zezwolenie, by odejść. - Nigdy przedtem Mavrikios nie użył imperatorskiego „my" zwracając się do trybuna: było to wyraźne ostrzeżenie.
Lecz Skaurus wyrósł w kraju, który nie zna króla i nikt od urodzenia nie uczył go, by akceptować jakiegokolwiek innego człowieka jako uosobienie władzy i prawa. Mimo wszystko ucieszył się słysząc pewność w swoim głosie, gdy odpowiedział: - Nie, panie. Pamiętam kim jestem, lepiej niż ty. W swej trosce o wielkie sprawy pozwalasz, by w rozwiązywaniu drobnych rozgoryczenie brało w tobie górę. Pozbawienie człowieka ręki za parę miedziaków nie jest rozwiązaniem sprawiedliwym.
W mieście zapadła kamienna cisza. Imperatorscy słudzy odsunęli się od Skaurusa, jak gdyby nie chcąc zostać skażonymi jego bluźnierczą praktyką mówienia prawdy tam, gdzie ją widzi. Halogajczycy równie dobrze mogli być rzeźbiarzami z drewna; videssańscy żołnierze, nawet Doukitzes, zniknęli ze świadomości trybuna, gdy czekał, by zobaczyć, czy Mavrikios skaże go również.
Imperator, wolno wymawiając słowa, powiedział: - Czy wiesz, co mógłbym ci zrobić za twoje zuchwalstwo?
- Z pewnością nic gorszego niż Avshar. Szambelan głośno wciągnął powietrze gdzieś z lewej
strony Skaurusa. Marek nie odwrócił głowy, całą uwagę skupiając wyłącznie na Imperatorze. Gavras przyglądał mu się równie uważnie. Nie spuszczając wzroku z trybuna, Mavrikios powiedział do Halogajczyków: -Wyprowadźcie tego skamlącego głupca - trącił Doukitzesa stopą - na zewnątrz i dajcie mu pięć batów, tak żeby poczuł, a potem oddajcie go jego towarzyszom.
Doukitzes przemknął po podłodze do Marka. - Dziękuję ci, wielki panie, och, dziękuję ci! - Nie stawiał żadnego oporu, gdy Halogajczycy wyprowadzali go z namiotu.
- Zatem to cię zadowala, czy tak? - zapytał Mavrikios.
- Tak, Wasza Wysokość, całkowicie.
- Pierwszy człowiek, jakiego zdarzyło mi się widzieć,

Podstrony