Na szczęście jest gdzie u mnie jeszcze usiąść. To twój syn? A jak ma
na imię?
- Paweł. Mówiłem już kiedyś wujkowi.
- A może i mówiłeś. To tak samo jak pradziadek Paweł. A ile ma lat?
- Pięć niedługo będzie miał.
- Ładny chłopak. Ale nie powiedziałbym, czy do ciebie podobny, czy do niej. Oczy
ma więcej jakby jej.
- Pamięta wujek?
- Jakże to, nie pamiętałbym. Wszystko pamiętam. Nawet gdzie tam sprzed wojny
jeszcze. A jakby wczoraj pamiętam. Czasem ktoś tu przyjdzie, jak to było,
pamiętasz, Władysławie? I pamiętam. Za dużo pamiętam, powiem ci, Pietruś. Nie
powinno się tyle pamiętać. Człowiek nie beczka. Nie wszystko się w nim zmieści.
A najgorsze, kiedy zacznie się przelewać. To nie zjecie mojej grochówki?
- Nie, dziękujemy. Naprawdę jedliśmy. Paweł nawet nie zjadł wszystkiego.
- Grymaśny taki czy niejadek? A może mleka by się napił? Dopiero co doiłem na
południe. Ciepłe jeszcze, spytaj się go. Nie miało się dzieci, to nawet człowiek
nie wie, jak się dziecka pytać. Pięć lat. Aż trudno uwierzyć, że pięć lat może
człowiek mieć. To niemało go jeszcze czeka. Aby chociaż nie spotkało go, co
ciebie. Życie czasem lubi przechodzić z jednego na drugie. Ale dobrze, że go
masz. Zawsze to o te pół bólu mniej. Jakby jedna strona chociaż niepusta. Patrzę
przez
194
okno, kto to zajeżdża takim samochodem, a nie pomyślałem, że to do mnie, no.
Jedziecie gdzieś dalej?
- Nie - zaprzeczyłem, lecz zaraz pożałowałem tego. Trzeba było powiedzieć, że
tak, że po drodze tylko, bo gdy przekroczyliśmy próg, wraz z zapachem grochówki
odżyło we mnie to dziwne, a tak dobrze mi znane uczucie przykrości, że znów tu
jestem. I z każdą chwilą narastało coraz dotkliwiej, wyłażąc jakby z kątów tego
domu, coraz trudniejsze do zniesienia. Może to samo Paweł czuł, bo zobaczyłem na
jego buzi skrzywiony grymas, który zwykle pojawiał się u niego, gdy zbierało mu
się na płacz. Lecz brnąłem dalej: - Gdzież mielibyśmy dalej jechać? Wujka
przyjechaliśmy odwiedzić.
- Mnie? - ni to zdziwił się, ni jakby nie uwierzył. Spojrzał w okno, spojrzał na
kuchnię, na nie zaścielone łóżko, na lepkę zawieszoną u sufitu, na której czarno
było od much, aż dziwne się wydawało, że jeszcze jedna jakoś się zmieściła, bo
właśnie rozpaczliwie bzykała. - Trzeba by ją zdjąć - powiedział. - Nie mają się
gdzie już przylepiać. Ale nie bardzo jest kiedy pójść do sklepu. - Jeszcze długo
tak błądził po izbie, unikając spojrzenia na nas.
- Pawełek chciał koniecznie wujka poznać - powiedziałem. - Prawda, Pawełku? No,
i pobawić się z pieskiem, z kotkiem, zobaczyć kurki, świnki.
- Nie mam, Pietruś, teraz ni psa, ni kota, kur, świń też nie chowam. Bym
wiedział, że przyjedziecie... - powiedział nieomal z poczuciem winy.
- Przywieźliśmy coś wujkowi - powiedziałem, żeby rozładować sytuację, i
sięgnąwszy do torby, wyjąłem niewielki pakunek, zawinięty we wzorzysty papier,
obwiązany na krzyż kolorową wstążeczką.
- Co to? - Spojrzał najwyraźniej spłoszony.
- Prezent - powiedziałem.
195
- Prezent? - wycedził, jakby rozłamując słowo na pół, żeby zajrzeć do jego
wnętrza i zobaczyć, co to słowo znaczy. - Prezent, prezent - powtórzył z
niedowierzaniem.
- Elektryczna maszynka do golenia - wyjaśniłem, kiedy niepewnymi rękami brał ode
mnie pakunek. - Philipsa. Zagraniczna. A i Pawełek też ma coś dla wujka. -
Wyjąłem z torby następny pakunek. - Daj wujkowi, Pawełku. Płyn po goleniu, woda
kolońska, krem.
Pogłaskał naburmuszonego Pawła po główce, po czym położył oba pakunki na stole i
patrząc na nie, z niepewnością czy z obawą, że to może jednak nie dla niego,
powiedział:
- Nie trzeba było, Pietruś.
Twarz mu się jednak powoli rozjaśniała i spoza zarostu i starości zaczęły
przezierać w jakimś niedowierzającym uśmiechu oczy dziecka. Może tak właśnie się
uśmiechał, kiedy i on miał pięć lat, pomyślałem, bo w tych oczach jakiś jasny
płomień zamigotał. Czyżby aż tak daleko musiał w swoje życie się cofnąć, żeby
umieć się uśmiechnąć?
- Dla mnie, no. Prezent. Wykosztowałeś się. I od Paweł-ka, no. Aż nie wiem, co
powiedzieć. Mnie tam, Pietruś, niewiele potrzeba. Elektryczna maszynka, no. A tu