Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Jakiś kwadrans krzątałem się przy rurach pośród ogromnych kapacitronów, wchodziłem do wąskich studzien pod podłogą kabiny, gdzie znajdują się pompy odśrodkowe, i tam, w nieznośnym gorącu i niesamowitej ciasnocie, pośród kabli wijących się jak korzenie drzewa pod ziemią, wymieniłem zatarte łożyska. Kiedy uszkodzenie zostało usunięte i miałem już wyjść z kabiny, Arseniew zatrzymał się w swojej wędrówce. Stanął przede mną i spytał:
— Pan wie, że krążymy nad Martwym Lasem? PrzytaknÄ…Å‚em.
— Co pan sÄ…dzi o jego powstaniu?
— Nie jestem fachowcem, geologiem, wiÄ™c…
— To nic. CoÅ› pan przecież myÅ›laÅ‚. ProszÄ™ mówić.
— MyÅ›laÅ‚em, że to mogÅ‚o być dno morza, które wysychaÅ‚o powoli, i rozpuszczone w wodzie sole wykrystalizowaÅ‚y dziwacznie…
— Krótko mówiÄ…c, uważaÅ‚ go pan za formacjÄ™ geologicznÄ…?
— Tak.
— Tak… — powtórzyÅ‚ z namysÅ‚em astronom. Znów zaczÄ…Å‚ chodzić po kabinie. StaÅ‚em z narzÄ™dziami w rÄ™kach.
— Naturalne powstanie takich kryształów nie jest możliwe.
— A wiÄ™c to twór sztuczny?
— Sztuczny, ale nie zamierzony.
— Nie rozumiem.
— My także przez dÅ‚ugi czas nie mogliÅ›my zrozumieć…
Napotykając jakiekolwiek dzieło żywych stworzeń, staramy się zawsze odgadnąć jego przeznaczenie. Martwy Las, w czasie kiedy został zbudowany, nie był… martwy. Jest to ruina gigantycznego akumulatora energii promienistej, i to zapewne jednego z wielu.
— Czy wiadomo, do czego sÅ‚użyÅ‚?
— Dużo razy stawialiÅ›my Maraxowi to pytanie. PodawaliÅ›my mu strukturÄ™, rozmiary i rodzaj materiałów, z jakich skÅ‚ada siÄ™ Martwy Las, a on, jak inżynier otrzymujÄ…cy zadanie, usiÅ‚owaÅ‚ zÅ‚ożyć te dane techniczne w logicznÄ… caÅ‚ość. Dopóki nie znaliÅ›my szczegółów, Marax miaÅ‚, jeÅ›li można siÄ™ tak wyrazić, wiele stopni swobody w swych próbach syntezy… OdpowiadaÅ‚, że mógÅ‚ to być ogromny transmutator chemiczny dla regulowania skÅ‚adu atmosfery albo urzÄ…dzenie do zmiany klimatu. Ale w miarÄ™ jak poznawaliÅ›my nowe fakty, jedna hipoteza po drugiej odpadaÅ‚a. Zainstalowana moc Martwego Lasu tysiÄ…ce razy przekraczaÅ‚a potrzeby urzÄ…dzeÅ„, o
których mówiłem. Wtedy Marax zaczął zmierzać w kierunku pewnego rozwiązania, ale my nie chcieliśmy się z nim pogodzić. Usiłowaliśmy przestawić jego rozumowanie na inne tory, tworzył więc najbardziej zawiłe hipotezy, badał, czy są możliwe, i za każdym razem odpowiadał: nie.
Arseniew przystanÄ…Å‚ przed wygaszonym ekranem katodowym.
Odwrócony do mnie plecami, mówił dalej:
— NieprÄ™dko zapomnÄ™ te godziny. Uparcie nawracaÅ‚ w jednym kierunku; miaÅ‚em wrażenie, że to po prostu zÅ‚oÅ›liwość martwego mechanizmu, który mÅ›ci siÄ™ na nas za swoje dotychczasowe
posÅ‚uszeÅ„stwo. Jak pan wie, Marax odpowiada nie sÅ‚owami, lecz wykresami, ale byÅ‚y tak jasne… — Nie dokoÅ„czyÅ‚. ZwróciÅ‚ gÅ‚owÄ™ w stronÄ™ fizyka, który za pomocÄ… maÅ‚ego aparatu sprawdzaÅ‚ bieg krzywej na wykresie.
— PodziwiaÅ‚em twój spokój, Lao… — powiedziaÅ‚.
— Nie byÅ‚o mi czego zazdroÅ›cić, zapewniam ciÄ™ — rzekÅ‚ ChiÅ„czyk.
— Widać droga od mego umysÅ‚u do serca biegnie z dala od twarzy…
ale nie było mi lżej.
Arseniew patrzał w szklistą płytę ekranu jak w lustro. Nagle odwrócił się.
— Kiedy padÅ‚y sÅ‚owa wyjaÅ›nienia, okazaÅ‚o siÄ™, że wszyscy domyÅ›laliÅ›my siÄ™ ich od poczÄ…tku, lecz nikt nie chciaÅ‚ ich pierwszy wymówić.
— A te sÅ‚owa, profesorze?
— Zniszczenie życia na Ziemi — rzekÅ‚ ostro astronom.
Przeczekawszy chwilę zupełnego milczenia, podjął wędrówkę.
— Martwy Las jest ruinÄ… miotacza, który miaÅ‚ wystrzelić w ZiemiÄ™ Å‚adunek radioaktywny.
Cisza była taka, że słyszałem szmer, z jakim sunęło po papierze kółeczko przyrządu w rękach fizyka. Kroki Arseniewa rozlegały się w niej równomierne, spokojne jak chód zegara.
— PoleciÅ‚em SoÅ‚tykowi, żeby zmieniÅ‚ kurs — dodaÅ‚ po chwili niższym gÅ‚osem. — Lecimy teraz tam, skÄ…d ku Martwemu Lasowi szÅ‚y rury sterujÄ…ce…
Nic się nie zmieniło. Trzymane narzędzia obciążały mi ręce, stałem nieruchomo, tylko serce zaczęło uderzać powoli i ciężko jak przed walką.
— Profesorze, czy oni…
— Nie pytaj pan. Na razie nic wiÄ™cej nie można powiedzieć.
Chodźcie, pójdziemy do Centrali, przelecieliśmy już siedemset kilometrów. Cel musi być blisko.
Przeszliśmy korytarz. Arseniew obejrzał przyrządy Prediktora i zwrócił się do Sołtyka:
— Zejdziemy teraz na sześć tysiÄ™cy metrów. SprawdziÅ‚ kurs, który mieliÅ›my utrzymywać. — Kiedy pojawi siÄ™ Å›wiatÅ‚o, wezwijcie mnie.
— Jakie Å›wiatÅ‚o, profesorze? — spytaÅ‚em.
— Sami zobaczycie.
Z tymi słowami wyszedł za Chińczykiem. Sołtyk przestawił

Podstrony