- Sama odbitka stosunkowo niewiele, około stu. Jednak drzeworyt, z którego to odbito, a który znajduje się teraz w Muzeum Sztuki Religijnej w Mexico City, datowany jest na rok 1687. Autorem był jezuita Paolo Placido.
Gil i Henry oglądali odbitkę z rosnącym z wolna przerażeniem. Przedstawiała długą skrzynkę w kształcie trumny, zdobioną bogato fantastycznymi ornamentami bluszczu, jemioły i innych świętych roślin oraz twarzami aniołów i świętych. Była właśnie opuszczana za pomocą pasów do umocnionej kamiennymi płytami szczeliny ziemi. Wokół stało kilkudziesięciu ludzi, spośród których wielu nosiło ozdobne stroje i skrzydlate hełmy. Obaj rozpoznali pierwowzór zbroi Tebulota i broń, która przy tej, jaką teraz dysponował, wydawała się prymitywna, lecz wówczas musiała jawić się najpotężniejszą maszyną, jaką ktokolwiek był w stanie wyśnić.
Najgorsze jednak było wyobrażenie Yaomauitla. Wysoki, z ciemnymi skośnymi oczami, które nawet po trzystu latach zachowały lśniącą w nich złośliwość. Ciało miał chrząstkowate, z wystającymi żebrami i groteskowym pasem biodrowym, z którego zwieszał się długi, żylasty penis. Dłonie i stopy kończyły się zakrzywionymi szponami. Mogły za jednym zamachem wyłupić oko.
Henry i Gil rozpoznali diabła bez trudu. Był tu starszy, pokryty bitewnymi bliznami, lecz niewątpliwie był to ojciec istoty trzymającej w niewoli Susan - chłopca, który na ułamek sekundy odsłonił przed nimi swe prawdziwe ciało i szaloną duszę.
- Tak - mruknął Henry, oddając księdzu arkusz.
- Rozpoznajecie go?
- Widzieliśmy jedno z jego dzieci, jeżeli można to tak nazwać - przytaknął Gil.
Ksiądz popatrzył na wydruk z wyrazem lęku na twarzy.
- A zatem już się zaczęło. Choroba się rozszerza.
- Tak, ojcze - powiedział Henry. - Tak właśnie zginęła Sylvia Stoner.
Ksiądz spojrzał na niego.
- Wojownicy Nocy - wyszeptał z czcią. - Możecie mi nie wierzyć, lecz miałem sen, że przybędziecie. Powiedziane jest w „De Daemonialitate”, że Wojownicy Nocy powstaną, ilekroć pojawi się diabeł w którejkolwiek ze swych postaci. I oto jesteście. Wybaczcie mi, że nie reaguję na ten fakt zdziwieniem.
- To lepiej - uśmiechnął się Henry, ściskając ramię księdza. Możliwe, że w jego dłoni było wciąż jeszcze coś z mocy Ashapoli, bowiem ksiądz rzuciwszy na nią okiem uśmiechnął się uśmiechem człowieka, któremu przywrócono wiarę.
- A teraz - powiedział ksiądz - pragniecie wiedzieć, co wspólnego miał Yaomauitl z waszą przyjaciółką Sylvią Stoner. Opowiem, ile sam wiem, a potem zaprowadzę was do Ludovica, jedynej osoby we wsi, która spotkała Yaomauitla po tym, jak wydostał się ze skrzynki. Chcecie może wina? - spytał. - Mamy tu własne winnice. Nie mogę wam obiecać, że będzie równie łagodne jak to z Napa Valley, lecz działa dość odświeżająco.
Nalał każdemu z nich po szklance ciemnoczerwonego, słodkiego wina, pachnącego mocno owocami. Potem usiadł i zaczął opowieść.
- Wasza przyjaciółka Sylvia i jej towarzysz przybyli tu w ostatni weekend lutego. To pamiętam. Przyjechali furgonem, takim z napędem na cztery koła, i powiedzieli, że spędzają wakacje podróżując wzdłuż Zatoki Kalifornijskiej. Pytali mnie, czy nie znam miejsca, gdzie mogliby zatrzymać się na parę dni, a ja skierowałem ich do seńory Rosario. Jej dwaj synowie wyjechali do pracy w Ameryce, a mąż umarł, ma wiec w domu sporo wolnych pokoi.
- Jak wyglądał jej towarzysz? - spytał Henry.
- No cóż, mogę powiedzieć, że wyglądał jak tenisista, który rzucił treningi. Niezbyt wysoki, kręcone włosy, przystojny, lecz wyjątkowo nieporządny. Nieogolony, wygniecione ubranie...
- Zapamiętał ksiądz jego nazwisko?
- Zwracała się do niego tylko „kochanie”. - Ksiądz pokręcił głową. - Przyszli do kościoła robić zdjęcia i rozmawiali, aż nazbyt głośno, o tym, jak zamierzają spędzić te wakacje.
- Co ksiądz chce przez to powiedzieć?
- Że tak naprawdę nie byli na wakacjach. Tak jak kilku Amerykanów przed nimi, przyjechali, ponieważ słyszeli, że wieśniacy uprawiają tu nie tylko winorośl.
- Czyli...?
- Tak, moi przyjaciele. Marihuana. Smak znany między koneserami jako „San Juarez - Raj Numer Jeden”. Bardzo trudna do zdobycia i bardzo droga. A niewielu Amerykanów wie, że rośnie ona na wzgórzach wokół San Hipolito.
Ani Henry, ani Gil nie powiedzieli nic, by skomentować wyraźną dumę w słowach księdza. Ten jednak upił wina i uśmiechnął się do nich sponad szklanki.