Czuł obezwładniający go strach, choć nie widział nic, co mogłoby wskazywać
miejsce, z którego pochodził. Nie wiedział, dlaczego właśnie on ma być
przerażony. W tle
przez cały czas słyszał głos, który na niego krzyczał. Właśnie na niego, a nie
na kogoś innego
albo całą załogę. W prz’erwach, między kolejnymi zatrważającymi okrzykami dawało
się
słyszeć coraz dalsze porykiwania uciekającej w panice załogi. Usłyszał jeszcze
dwa wyraźne
głuche uderzenia i wiedział, że pochodzą one z odpalanych kapsuł ratunkowych.
Stał już na nogach i wydawało mu się, że może się poruszyć. Położył rękę na
czole i
wyczuł na nim pasemko mokrych włosów. Spojrzał na dłoń. Była cała czerwona i
ociekała
krwią. Obrócił się w kierunku najbliższego panela wizyjnego. Słaniając się na
nogach dotarł
do ściany kabiny i uchwycił się jej mocno palcami, opierając jednocześnie czoło
na twardym
krysztale panela.
Pod statkiem zauważył jakąś planetę. Znajdował się zbyt blisko, żeby uniknąć
katastrofy. Widział wyraźnie drogi zbiegające się jak szprychy koła w miejscu
centralnym,
leżącym na wprost jego oczu. Statek znalazł się w odległości mniejszej niż
najbliższa orbita i
szybko spadał. Zapewne zostało mu już tylko parę minut do rozbicia. Gdyby nie
fale
przerażenia, które nadal go nawiedzały, Decker z pewnością usłyszałby
charakterystyczny
świst powstały w wyniku przecinania atmosfery z ogromną szybkością.
Jego ciało starało się zapaść, usnąć, tak jak opadły liść usycha przed zimą w
trawie.
Mocniej wpił się dłońmi w metalowy panel, chociaż nie było tam nic, czego mógłby
się
dobrze uchwycić. Mimo to bezrozumnie drapał paznokciami po gołym metalu,
usiłując wbić
weń palce. Spoglądając na zewnątrz widział teraz wyraźnie centrum, do którego
zbiegały się
wszystkie drogi. Była to wysoka, kamienna piramida górująca nad otaczającym ją
płaskim
krajobrazem. Drogi, które widział, nie kończyły się u stóp budowli, ale biegły
pod górę
spotykając się na samym jej szczycie.
Przez chwilę przyglądał się szczytowi piramidy, na którym dostrzegał grupę
ostrych,
wysokich struktur zdających się wyciągać ku niemu w oczekiwaniu, aż się na nie
nadzieje.
Kiedy je obserwował, instynktownie wiedział już, jakie było źródło przestrachu.
Z jego gardła
wydobył się krzyk. Na uginających się nogach odszedł parę kroków od panela.
Przez chwilę
się wahał. Potem nagle lata doświadczenia podświadomie wzięły górę i ruszył w
kierunku
pulpitu sterowniczego. Odbezpieczył z zapięć czarną skrzynkę, wziął ją pod pachę
i wybiegł z
pomieszczenia.
Przypomniał sobie, że słyszał tylko dwa głuche uderzenia. Jeśli miał rację, to
pozostała jeszcze jedna kapsuła ratunkowa. Zimny pot oblewał mu ciało na samą
myśl, że
mógł nie usłyszeć jednego uderzenia i nie zauważyć, że wszystkie kapsuły zostały
wykorzystane.
Pamięć jednak nie zawiodła go. Użyto dwóch kap-sół. Trzecia nadal tkwiła na
swoim
miejscu.
Rozdział 27
]VLary usiłowała usiąść na łóżku.
- Wyrzucili mnie! - krzyczała. - Wyrzucili mnie z Nieba!
Wysiłek okazał się nadaremny i kobieta opadła na poduszkę. W kącikach ust miała
pianę. Szeroko otwarte oczy wydawały się nie zauważać niczego.
Pielęgniarka podała Tennysonowi strzykawkę. Wbił igłę w ramię Mary i powoli
wstrzyknął jej lek. Później oddał strzykawkę pielęgniarce.
Mary podniosła rękę i zacisnęła kilkakrotnie dłoń w powietrzu, tak jakby starała
się
coś schwycić. Zaczęła coś mamrotać. Po chwili dało się odróżnić poszczególne
słowa:
- Duży i czarny... Pogroził mi palcem...
Jej głowa ciężko opadła na poduszkę. Powieki przesłoniły oczy, w których
widniało
szaleństwo. Usiłowała jeszcze raz podnieść dłoń, by chwycić coś w powietrzu,
lecz ręka
opadła na prześcieradło, a palce się rozluźniły.
Tennyson spojrzał na Ecuyera stojącego po drugiej stronie łóżka.
— Niech mi pan powie, co się stało. I jak to się stało.
— Wróciła w tym stanie z ostatniej wyprawy. Majaczyła w przestrachu.
—
— Przytrafiało się to już wcześniej? Jakimś innym Słuchaczom?
— Czasami, chociaż raczej rzadko - odparł Ecuyer. - Prawdę mówiąc, bardzo
rzadko.
Bywa, że wracają przestraszeni z miejsca, które niezbyt przypadło im do gustu,
ale jest to
jedynie chwilowy, szybko mijający strach. Kiedy orientują się, że są na miejscu
i nic im nie
zagraża, wszystko wracało do normy. W przypadkach ekstremalnych przeżycia,