- Zwróć uwagę, jak co pewien czas dostajemy falę z półtora raza większą. Co siódma, jak mawiają starzy żeglarze. Nie, Johnny, on nie jest nadczłowiekiem. To po prostu największy żeglarz, jakiego możesz spotkać. Ma dwa patenty kapitańskie, jeden na żaglowce, drugi na parowce. Gdy my byliśmy jeszcze w kołyskach, on już okrążał przylądek Horn na fińskich fregatach. Komandor mógłby ci opowiedzieć o nim tyle historii, że starczyłoby na powieść. - Przerwał na chwilę i cicho mówił dalej: - On jest naprawdę jednym z nielicznych obecnie wielkich żeglarzy. Stary Turner - „Czarna Broda" to taki sam wyga. Wiesz, że nie uprawiam kultu bohaterów. Lecz o Carringtonie można powiedzieć to, co mawiano o Shackletonie: gdy wszystko się wali i straciłeś wszelką nadzieję, padaj na kolana i módl się o takiego człowieka. Wierz mi, Johnny, cholernie się cieszę, że on jest z nami.
Nicholls milczał. Był zaskoczony. Kapok-Kid po prostu uwielbiał impertynencje, a jego drugą naturą był brak szacunku dla autorytetów.
Nicholls zastanawiał się więc, jakim naprawdę człowiekiem jest Carrington.
Było wściekle zimno. Wicher porywał z czubków fal masy wody, rozpylone bryzgi z szybkością pocisków biły o dziób i burty. Nie sposób było oddychać bez odwracania się tyłem do wiatru, bez owinięcia ust i nosa grubymi warstwami wełny. Ludzie o zbielałych lub sinych twarzach drżeli z zimna i nawet nie myśleli schronić się pod pokład. Zahipnotyzowani, urzeczeni potęgą morza, piętrzącymi się falami wysokości tysiąca do dwóch tysięcy stóp, falami, które wicher pędził z szybkością sześćdziesięciu węzłów. Fale po zawietrznej wydawały się łagodniejsze, za to po nawietrznej były straszne, przerażające. W dolinach między nimi skryłaby się chyba wieża kościelna.
Obaj rozmówcy odwrócili się, słysząc, że za nimi otworzyły się z trzaskiem ciężkie pancerne drzwi. Człowiek w płaszczu wachtowym usiłował zamknąć je, walcząc z przechyłami i klnąc siarczyście. Wreszcie udała mu się ta sztuka. Był to starszy marynarz Doyle. Chociaż trzy czwarte jego twarzy pokrywał zarost, można było dostrzec, jak bardzo obrzydło mu takie życie.
Carpenter uśmiechnął się do niego. Służyli kiedyś razem w chińskiej bazie. Doyle cieszył się tam specjalnymi względami.
- Otóż i „Stary Żeglarz". Jak sprawy stoją na dole?
- Cholernie źle. - Żałosny głos pasował do wyrazu twarzy. - Zimno jak w grobie. Wszystko porozwalane po całym okręcie. Kubki, spodeczki, talerze pomieszane razem. Połowa załogi... - Przerwał nagle i wytrzeszczył oczy, jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Spoglądał na morze.
- No dobrze, ale co z tą połową załogi? Co się stało, Doyle?
- O Jezu! - ciągnął stłumionym głosem, jakby się modlił. - O Jezu! - wykrzyknął.
Oficerowie zrobili w tył zwrot. „Defender" wspinał się, wypełzał całą swoją pięćsetstopową długością na falę, której rozmiary przechodziły ludzką wyobraźnię; po prostu nie mieściły się w niej. Zanim zdołali ochłonąć i zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje, „Defender" był już na grzbiecie fali i po chwili wahania zwalił się w dół, unosząc rufę tak, że ster i śruby ukazały się nad wodą.
Nawet z odległości dwóch kabli i pomimo wichru uderzenie dziobu okrętu o falę rozległo się jak grzmot. Zdawało się, że to trwa wieki.
„Defender" zsuwał się w białe od piany morze coraz głębiej, zanurzony aż po nadbudówki mostku. Nikt później nie potrafił powiedzieć, jak długo wciskał się w głębinę, zanim powoli, nieoczekiwanie wynurzył się na powierzchnię, a kaskady wody spływały z jego przedniego pokładu. Wynurzył się, aby ukazać nie mogącym tego zrozumieć ludziom jedyny w swoim rodzaju obraz.
Potężna, błyskawicznie działająca siła niezliczonych ton wody rozerwała, wyrwała z okuć, aż do mostku wygięła pokład-lotnisko w kształt litery „U". Patrzący na to ludzie zastanawiali się, czy są przy zdrowych zmysłach; byli całkowicie odurzeni, nie potrafili wykrztusić słowa - wszyscy, oczywiście z wyjątkiem Kapok-Kida. Ten wyprostował się z godnością i po namyśle rzekł:
- Daję słowo! To jest niezwykłe.
Jeszcze jedna taka fala, jeszcze jeden podobny cios, a byłoby po „Defenderze". Najlepsze okręty, najmocniejsze, najtrwalsze statki budowane są tylko z cienkich, strasznie cienkich blach; stal „Defendera" skręcona, poddana torturze, nie mogłaby wytrzymać jeszcze jednego ciosu.
Lecz nie nadeszła już ani taka fala, ani cios. Był to kaprys morza, jedna z wielkich niewyjaśnionych konwulsji wód, które na szczęście nie zdarzają się często, lecz od niepamiętnych czasów przypominają zarozumiałemu, zbyt pewnemu siebie człowiekowi, że Natura, gdy tylko zechce, może udowodnić, jak niedołężny, jak żałośnie bezsilny jest on w zderzeniu z nią.