Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Idea czasu zaś dotyczy dwóch następujących po sobie wydarzeń, przestrzeni dwóch nieprzypadkowych wydarzeń, przyczynowości dwóch wydarzeń połączonych.

Stany dhjaniczne przeczą normalnemu myśleniu, ale w samadhi widać to jeszcze bardziej wyraźnie. I jak dhjana wydaje się prostym związkiem dwóch spraw, tak w samadhi wydaje się połączone wszystko ze wszystkim. Można powiedzieć, że w Dhjanie istnieje wciąż ukryta właściwość sugerująca, że jedno istnienie przeciwne jest wielu nie-istnieniom. W samadhi wielu i jedno jednoczą się w związku istnienia z nie-istnieniem. Definicja ta nie wynika z refleksji, lecz z pamięci.

Co więcej, łatwo jest kierować "sztuczkami" dhjany. Po chwili można wejść w ten stan bez praktyk wstępnych i spoglądając nań z tego punktu oswoić się z dwuznacznością tego pojęcia, o której wcześniej mówiliśmy. Kiedy patrzy się na dhjanę z dołu, przypomina ona trans, doświadczenie tak przytłaczające, że nie można pomyśleć o czymś większym, podczas gdy z góry wydaje się zwykłym stanem umysłu, takim jak każdy inny. Frater P., zanim dostąpił
samadhi, pisał o dhjanie : "Dhjaną nazywamy przypuszczalnie rezultat intensywnej kontroli gwałtownego załamania nerwowego. Samadhi jest zwykłym tego rozwinięciem, przynajmniej tak mi się wydaje".

Pięć lat poźniej nie przyjąłby takiego poglądu. Powiedział by zapewne, że dhjana jest
"przepływem umysłu, jednym nieprzerwanym nurtem z "ja" do "nie-ja" bez świadomości obu, przepływem, któremu towarzyszy wzrastające zdziwienie i rozkosz". Można zrozumieć , czym jest naturalny skutek dhjany, ale nie można tym samym nazwać dhjany wstępem do samadhi. Można nawet nie wiedzieć, jakie stany sprowadzają samadhi. Można wytworzyć dhjanę w ciagu kilku minut, a często zdarza się ona spontanicznie : w przypadku samadhi jest całkiem inaczej. Pewnie można ją osiągnąć, kiedy się zechce, lecz nie można rzec, w jaki sposób i ile czasu na to potrzeba. Nie jest się nawet pewnym , czy naprawdę się je uzyska.

Można być pewnym tego, że się przejdzie milę na równej drodze. Zna się warunki tego i jedynie jakiś niesamowity zbieg okoliczności mógłby w tym przeszkodzić. A chociaż można by równie dobrze powiedzieć : "Wspiąłem się na Matterhorn i wiem, że mogę to zrobić raz jeszcze", istnieje wiele różnych okoliczności, które mogą przeszkodzić w osiągnięciu sukcesu.

Zdążyliśmy się już dowiedzieć, że gdy trzymamy się jednej i niezmiennej myśli, pojawia się dhjana. Nie wiemy, czy intensyfikacja jej wystarczy do wytworzenia samadhi, czy też są potrzebne jakieś inne okoliczności. Nauka to jedna sprawa, doświadczenie to inna.

Jeden autor powiada, że dwanaście sekund niezmienności to dharana, sto czterdzieści cztery dhjana, a tysiąc siedemset dwadzieścia osiem to samadhi. A Wiwekananda, komentując Patańdżalego, czyni dhjanę zwykłym przedłużeniem dharany. Lecz powiada dalej : "Jeśli przypuśćmy, że medytuję nad książką i stopniowo udaje mi się skupić na niej umysł i jeśli postrzegam jedynie wewnętrzne uczucie, znaczenie nie wyrażone w żadnej formie, to stan dhjany zwany jest samadhi".

Inni autorzy wolą sugerować, że samadhi wynika z medytowania nad przedmiotami, które są same w sobie cenne. Na przykład, Wiwekananda powiada : "Myśl o jakimś świętym przedmiocie" i wyjaśnia to w taki oto sposób "Nie oznacza to żadnego grzesznego przedmiotu" (!).

Frater P. wolałby nie mówić kategorycznie, czy zawsze dostępował Dhjany przy zwykłych przedmiotach. Przerywał praktykę po kilku miesiącach i medytował na czakry, etc. Jego dhjana stała się tak potoczna, że przestał ją zauważać. Lecz gdyby chciał ją uzyskać w tej chwili, wybrałby coś dla wzniecenia w sobie "bojaźni bożej" czy "świętej grozy", lub
"zdziwienia". Nie ma powodu, dla którego dhjana nie mogłaby się przydarzać podczas myślenia o jakichś zwykłych przedmiotach nad brzegiem morza, na przykład o niebieskiej świni. Lecz stałe odwoływanie się do niebieskiej świni jako zwykłego przedmiotu medytacji, które czyni Frater P., nie musi być traktowane au pied de la lettre. Jego zapiski dotyczące medytacji nie zawierają wzmianek o tym osobliwym zwierzęciu.

Dobrze by się stało, gdyby zorganizowane badania określiły warunki samadhi. Lecz tymczasem nie ma żadnych przeciwwskazań co do wyboru obiektów medytacji, z jednym wyjątkiem, o którym wspomnimy w trakcie naszych rozważań.

Pierwszą klasą obiektów prawdziwej medytacji (w przeciwieństwie do praktyk wstępnych, w których powinno się po prostu rozpoznawać obiekty, których nieskończoność trudna jest do wytrzymania) są rozmaite części ciała. Hindusi stworzyli wyszukany system anatomii i fizjologii, który ma się nijak do faktów z prosektorium. Istotne jest tu siedem czakr, które opiszemy w Części II. Istnieją także rozmaite "nerwy", równie mityczne.

Drugą klasę stanowią obiekty dewocji, takie jak idea lub forma Bóstwa, serce lub ciało twojego nauczyciela, czy też jakiegoś człowieka, którego głęboko szanujesz. Nie będę zachwalać tej praktyki, jako że zakłada ona pewne uprzedzenia.

Można także medytować nad swymi snami. Brzmi to nieco przesądnie, lecz chodzi tu o to, że już masz skłonność, niezależną od świadomej woli, do myślenia o tych sprawach, o których konsekwentnie jest łatwiej myśleć.

Można też medytować nad czymkolwiek, co do ciebie dociera.

Lecz w tym wszystkim może nam się wydawać, że lepsze i bardziej przekonywające jest medytowanie bezpośrednio nad przedmiotami, które same w sobie wydają się nieistotne.
Można nie chcieć poruszać umysłu w żaden sposób, nawet poprzez adorację. Przyjrzyj się trzem metodom medytacyjnym w Liber HHH (Equinox VI). Tym samym przeczy się temu, że o wiele łatwiej jest skupić się na jakiejś idei, ku której umysł zwracałby się naturalnie.