To prawda, że osoby, zdolne docenić absolutną nicość umysłu oraz wspaniałe zalety serca naszego mieszczucha, zazwyczaj opuszczały imię świętego patrona i mówiły o nim po prostu “ten poczciwy Buvat”.
Od zarania życia mały Buvat okazywał wyraźną niechęć do nauki, przejawiał natomiast wyjątkowe uzdolnienia do kaligrafii. Toteż każdego rana zjawiał się w kolegium oratorianów, gdzie jego matka umieściła go bezpłatnie, z wypracowaniami pełnymi różnorakich błędów, ale tak pięknie, równo i czysto napisanymi, że aż przyjemnie było spojrzeć. Toteż mały Buvat otrzymywał codziennie baty za lenistwo, a na koniec roku szkolnego nagrodę za pismo, rezultat zręczności jego ręki. W wieku lat piętnastu, przeszedł z Epitome Sacrae, które powtarzał pięć razy, do Epitome Graecae; lecz już po pierwszych ćwiczeniach profesorowie zauważyli, że skok, do którego nakłaniali ucznia, był dlań o wiele za trudny, i cofnęli go, by po raz szósty repetował Epitome Sacrae.
Pozornie obojętny na wszystko, młody Buvat odznaczał się w gruncie rzeczy pewną dumą; wieczorem wrócił do domu z płaczem, poskarżył się matce na niesprawiedliwość, jaką mu wyrządzono, i w swoim bólu wyjawił jej coś, co dotychczas skrzętnie ukrywał: że, mianowicie, w szkole nawet dziesięciolatki umieją więcej od niego. Wdowa Buvat, kumoszka, która każdego rana patrzyła, jak jej syn wychodzi do szkoły ze starannie zapisanymi zeszytami, co pozwalało jej mniemać, że nic mu nie można zarzucić, pobiegła nazajutrz nawymyślać zacnym oratorianom. Ci zaś odpowiedzieli, że jej syn jest dobrym chłopcem, niezdolnym obrazić Boga żadną zdrożną myślą ani żadnym złym uczynkiem skrzywdzić kolegów; ale jest zarazem tak niebywale tępy, że radzą wykształcić go na mistrza kaligrafii, bo to jedyny talent, w jaki skąpa natura zechciała go wyposażyć.
Owa rada wydała się pani Buvat promykiem słońca. W lot pojęła, że profit z uzdolnień syna będzie natychmiastowy. Po powrocie do domu przedstawiła mu zatem nowe plany na przyszłość. Chłopak widział w nich jedynie ucieczkę przed codziennymi plagami i chłostą, których nie rekompensowała oprawna w cielęcą skórę książka, jaką otrzymywał w nagrodę pod koniec roku. Powitał tedy z największą radością propozycję pani matki i przyrzekł, że nie minie pół roku, a stanie się pierwszym mistrzem kaligrafii w stolicy; i tego samego dnia, kupiwszy za drobne oszczędności scyzoryk o sześciu ostrzach, paczkę gęsich piór i dwa kajety, wziął się do dzieła.
Zacni oratorianie nie pomylili się co do powołania młodego Buvata: kaligrafię doprowadził niemal do sztuki rysowania. W ciągu sześciu miesięcy, niczym małpa z Tysiąca i Jednej Nocy, opanował sześć rodzajów liter i przy pomocy kreski szkicował postacie ludzkie, drzewa i zwierzęta. Pod koniec roku zrobił tak znaczne postępy, że nabrał przekonania, iż może wywiesić szyld. Przez trzy miesiące pracował nad nim dniem i nocą, obawiał się nawet, że straci wzrok; ale wyznać należy i tę prawdę, że wykonał istne arcydzieło. Nie był to zwykły szyld, lecz prawdziwy obraz przedstawiający stworzenie świata, skomponowany z liter grubych i cieniowanych oraz podzielony na sceny jak “Przemienienie Pańskie” Rafaela. W górnej części, poświęconej Edenowi, Odwieczny Ojciec wiódł Ewę ku śpiącemu Adamowi, otoczonemu przez zwierzęta, których szlachetność natur przybliża do człowieka, a więc przez lwa, konia i psa. Poniżej rozpościerało się morze, w którego głębinach pływały najbardziej fantastyczne ryby, na powierzchni zaś kołysał się wspaniały trójpokładowy okręt. Po obu stronach widniały drzewa pełne ptaków, łączące niebo, którego dotykały wierzchołkami, z ziemią poprutą przez ich splątane korzenie, a na skrawku wolnej przestrzeni, jaką pozostawiły owe piękne rzeczy, słał się równą linią poziomą, złożony z liter o sześciu różnych kształtach, przysłówek “bezlitośnie”.
Tym razem artysta nie zawiódł się w swoich oczekiwaniach. Szyld sprawił wrażenie takie, jakie winien był sprawić; nie minął tydzień, a młody Buvat miał już sześciu uczniów i dwie uczennice.