Wściekle kołysał głową, słaniając się na nogach w śmiertelnych katuszach.
- Sprawdźmy, czy to go czegoś nauczyło - oznajmił Paskutti i naprowadził ślizgacz na drapieżnika.
Bestia usłyszała odgłos maszyny, ryknęła boleśnie i potykając się co chwila, popędziła szaleńczo w przeciwną stronę.
- Proszę bardzo, Varian. Nauczył się, że ślizgacz oznacza ból. Nigdy więcej nie będzie grasował na obszarze, gdzie usłyszy ślizgacz.
- Nie o to mi chodziło, Paskutti - wydusiła z siebie Varian.
- Ksenobiologowie zawsze tak wymiękają. Ten potwór to twardziel. Nic mu nie będzie. Pewnie chcesz zająć się rannym trawojadem, co?
Starając się zapanować nad nagłym uczuciem obrzydzenia do Paskuttiego - co kosztowało ją sporo wysiłku, Varian skinęła potakująco głową i zagrzebała się w swych weterynaryjnych przyborach. Roślinożerca nadal spoczywał na ziemi, przewrócony na bok, wciąż zbyt przerażony, by pozbierać się i uciec. Zraniona kończyna drgała, widać było, jak kurczą się odsłonięte mięśnie, wywołując za każdym razem bolesne, gwiżdżące pojękiwania zwierzęcia. Varian nakazała Paskuttiemu zatrzymać ślizgacz tuż nad stworzeniem, które pochłonięte było całkowicie własnym bólem i pogrążone w panicznym strachu. Z góry łatwiej było rozpylić antybiotyk i nałożyć błonę ochronną. Ślizgacz unosił się jeszcze przez jakiś czas w powietrzu, nieco ponad zwierzęciem, które w końcu zrozumiało, że nie ma już żadnego niebezpieczeństwa i usiłowało wstać. Potem wietrzyło nosem dokoła, a upewniwszy się, że nic mu nie zagraża, otrząsnęło się, porykując z bólu wywołanego ruchem. Natychmiast też, zupełnie jakby nigdy nic, porwało liść paproci i schrupało go beznamiętnie. Rozejrzało się wokół, szukając więcej pożywienia i nie znalazłszy nic w pobliżu, powoli zaczęło wychodzić z pułapki, węsząc od czasu do czasu, i pojękując, gdy ból dawał o sobie znać.
Varian czuła na sobie wzrok Paskuttiego. Wolała na niego nie patrzeć, by nie dojrzał czasem w jej oczach wstrętu, jaki do niego czuła.
- W porządku, możemy zająć się dalszym przeczesywaniem terenu. Musimy się dowiedzieć, kim są pozostali mieszkańcy przedgórza, zanim geologowie będą mogli bezpiecznie zabrać się do pracy.
Paskutti skinął głową i ponownie skierował ślizgacz na północny wschód. Po drodze natrafili .jeszcze na trzy gatunki stadne i oznaczyli je. Do Varian, wciąż ogłuszonej wcześniejszym incydentem, stopniowo docierała myśl, że wszystkie nowo poznane gatunki musiały mieć wspólnych przodków i dopiero ewolucja rozwinęła w nich różnice, w wyniku czego stanowią teraz osobne podgatunki.
Wrócili do bazy tuż przed początkiem wieczornej ulewy. Varian spostrzegła, że nie tylko ona jest szczęśliwa, że nie musi już dłużej siedzieć w ciasnej kabinie ślizgacza - także Tardma i Paskutti wydawali się z tego bardzo zadowoleni. Varian kazała Paskuttiemu dokonać przeglądu ślizgacza, a Tardmie zanieść nagrania Gaberowi, sama zaś pośpiesznie udała się do Mabel. Zwierzak zdążył już sprowadzić okoliczne drzewa do postaci ledwo odrastających od ziemi pniaków. Opatrunek trzymał się nieźle, a Mabel nie oszczędzała już zranionej nogi. Varian z entuzjazmem, lecz i niechęcią myślała o uwolnieniu swojej pacjentki, i tylko praktyczne trudności związane z zapewnieniem Mabel wystarczającej ilości pożywienia przekonały ją ostatecznie, że zwierzę jak najszybciej powinno znaleźć się na wolności. Postanowiła uwolnić Mabel rano i śledzić jej poczynania ślizgaczem, zachowując, oczywiście, odpowiedni dystans. Chciała sprawdzić, czy Mabel ma instynktowne wyczucie kierunku, czy potrafi się w jakiś sposób porozumieć z innymi członkami stada. Dziś jej towarzysze reagowali na zbliżające się niebezpieczeństwo w pojedynkę. Głupie bezmózgowce nie umiały połączyć sił przeciw napastnikowi. Wspólnie z łatwością podołałyby drapieżnikowi - jeśli oczywiście miałyby choć odrobinę odwagi i jakiegoś przewodnika stada.