Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


Żegnając się z nim w bramie obiecywała sobie, że nieprędko da się namówić do nowego
spotkania. Zresztą już teraz zapowiedziała:
– Jako agentka ubezpieczeniowa, bo zmieniłam miejsce w biurze na agenturę, jestem
okropnie zajęta. Czasami przez cały dzień, a później tak zmęczona, że niczego mi się nie
chce.
– Jako agentka? – szeroko otworzył oczy. – Przecież nie chodzi pani po mieszkaniach?...
– Dlaczego? – wzruszyła ramionami. – A cóż w tym złego?
– Przecież to... to nie wypada!
– Co?
– No, żeby młoda panna... takie rzeczy!... Pani przecie musi bywać u różnych... Nawet u
mężczyzn...
Skrzywiła się niecierpliwie:
– Boi się pan by mnie kto nie uwiódł?... Murek oburzył się:
– Cóż znowu! Jakże! Nigdy w świecie! Pani takie rzeczy mówi. Wcale mi w głowie nie
postało. Po prostu sądzę, że to nieludzko i... po świńsku ze strony dyrekcji Towarzystwa nara-
żać pannę z przyzwoitej rodziny na różne zaczepki...
– Nikt mnie nie zaczepia – wzruszyła ramionami, nie bez żalu wspomniawszy o kamiennej
obojętności prezesa Holbeina z Zakładów „Rono”.
– Chociażby nie zaczepiał – upierał się Murek. – Jednak rodzaj tej pracy może popsuć
młodej pannie opinię. Nira spojrzała na zegarek.
71
– Nie mam już czasu. Ale niech pana uspokoi to, że jeżeli taki chodzący kodeks dobrego
tonu jak ciotka Stefa nie widzi w tym nic uwłaczającego mojej... czci dziewiczej, to na pewno
i pan nie ma powodów do obiekcji. Dobranoc.
W rzeczywistości ciotka Stefa nie miała nic przeciw nowej pracy siostrzenicy. Przeciwnie.
Cieszyła się z jej większych zarobków i na ich konto podwyższyła Nirze komorne. Poza tym
w relacjach siostrzenicy z wizyt u różnych klientów miała zysk moralny: informacje o tym,
kto się asekuruje i na czyją korzyść. Gdyby nie Nira, nie mogłaby pani Bożyńska zaimpono-
wać przyjaciółkom wiadomością, że hrabia Dorczycki ubezpiecza się na rzecz siostry, z po-
minięciem żony i dzieci lub że wiceminister Legota płaci asekurację za auto wdowy po
Messingu, zwanej „wesołą krówką”.
Nirze jednak nie zawsze udawało się wracać do domu z sensacyjnymi historyjkami.
Wbrew różowym nadziejom Junoszyca tylko niewiele osób dawało się nakłonić do podpisa-
nia deklaracji. Niektórzy mieli już polisy z innych Towarzystw, inni nie dbali o przyszłość
swojej rodziny i śmiali się z najczarniejszych perspektyw, jakich nie skąpiła im Nira. Inni
wreszcie chętnie ją przyjmowali, częstowali czekoladkami lub winem, umawiali się z nią do
kawiarni czy na raki do Wilanowa, lecz o interesie nie mówili.
Jeden z młodych przemysłowców, bardzo rzutki i ustosunkowany, nawet przystojny, inży-
nier Czubarkiewicz, sprawę postawił aż nazbyt jasno:
– Czy to pani własność ten mercedes? – zapytał Nirę pod koniec jej drugiej wizyty.
– Nie. To moich krewnych – skłamała bez namysłu.
– Tak przypuszczałem. Gdyby pani najlepiej z tym łażeniem po ludziach szło, nie mogłaby
pani sobie pozwolić na taki wóz. Zresztą po co pani taki luksus?... Ile pani zarabia?...
– Niedużo. Niestety, zbyt często klienci są tak oporni, jak pan. Gdyby jednak pan dał się
namówić...
– Dajmy temu spokój – przerwał. – Ponieważ mój czas jest bardzo ograniczony, a jestem
nie salonowcem, lecz businessmanem, powiem po prostu: Proponuję pani ładne pięciopoko-
jowe mieszkanie, kupię pani porządnego chryslera i proponuję dwa tysiące miesięcznie na
pani osobiste wydatki. Pani mi się bardzo podoba. Żona moja jest chora i rzadko przyjeżdża z
sanatorium. Poza tym dodam, że nie jestem zbyt dokuczliwy, gdyż – jak zaznaczyłem – po-
chłaniają mnie interesy.
Nira obrzuciła go zaciekawionym spojrzeniem, lecz odpowiedziała niemal wyniośle:
– Nie zrozumiałam jednego: jakiego rodzaju posadę pan mi proponuje?
– Nie bądźmy naiwni – zaśmiał się Czubarkiewicz, pokrywając śmiechem lekkie zmiesza-
nie.
– Pan daruje... – Nira wstała. – Zdaje się, że pomyliliśmy się oboje.
– Co do czego?
– Ja co do pańskiego wychowania, a pan co do mojego.
– Ależ ja wiem o tym, że jestem źle wychowany – odzyskał swobodę Czubarkiewicz. – I
wiem, że pani jest wychowana na wielką damę. Będąc dzieckiem, znałem nawet pani rodzi-
ców. Pani jest na pewno córką państwa Horzeńskich z Czołnów?
– Tak.
– No, właśnie. A mój ojciec w Czołnach był gorzelanym. I proszę nie myśleć, że chciałem
panią obrazić. Po prostu nie sądzę, by panience z tak niegdyś bogatej rodziny odpowiadała
praca agentki. A że mnie stać na to, by... ułatwić pani egzystencję...
– Żegnam pana – powiedziała i wyszła.
Czubarkiewicz wyjrzał za nią do poczekalni i zawołał:
– W każdym razie proszę pamiętać o tej propozycji.
Nic nie odpowiedziała. W pierwszej chwili zawstydziła się, gdyż zdawało się jej, że kilka-
naście osób oczekujących w tym pokoju, domyśli się z łatwością o co chodzi. Ruszając jed-