Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Moje nazwisko jest na liście poszukiwanych, sporządzonej przez bardzo nie­bezpiecznych ludzi. Zdaje się, że jestem śledzona.
- Zabić?! Powiedziałaś “zabić”? Kto miałby cię zabić, Darby?
- Nie wiem. A co z moim mieszkaniem?
Alice oderwała wzrok od włosów przyjaciółki i wręczyła jej wydruk katalogów. Darby spojrzała na kartkę. Tak, wszystko działo się naprawdę! To nie był sen ani pomyłka! Bombę podłożono pod właściwy samochód. Rupert i kow­boj o mało jej nie dopadli. Facet, którego widziała w ho­telu, śledził ją. Byli w jej mieszkaniu i skasowali w kom­puterze to, co chcieli skasować.
- A co z dyskietkami?
- Zniknęły. Nic nie zostało. Na kuchennym stole leża­ły ładnie poukładane kartonowe teczki. Puste. Poza tym wszystko jest w porządku. Wykręcili żarówkę w lampce i w mieszkaniu jest ciemno, że oko wykol. Sprawdziłam: lampka działa bez zarzutu. Masz do czynienia z bardzo cierpliwym przeciwnikiem.
- A pani Chen?
- Niczego nie widziała.
Darby wsunęła wydruk do kieszeni.
- Posłuchaj, Alice... Bardzo się boję. Nie powinnaś wi­dywać się ze mną. To chyba nie był najlepszy pomysł...
- Kim są ci ludzie?
- Nie mam pojęcia. Zabili Thomasa; ja miałam szczę­ście, ale ciągle próbują mnie dopaść.
- Ale dlaczego, Darby?
- Nie powinnaś tego wiedzieć i nic ci nie powiem. Im więcej wiesz, tym większe grozi ci niebezpieczeństwo. Uwierz mi, Alice. Nie mogę nic powiedzieć.
- Nie wygadam się, przysięgam!
- Mogą cię do tego zmusić.
Alice rozejrzała się nonszalancko, jakby wszystko było w porządku. Potem przeniosła wzrok na przyjaciółkę. Po­znały się na kursie przygotowawczym i od razu zaprzyjaź­niły. Uczyły się razem, wymieniały notatki, pociły wspólnie na egzaminach, tworzyły zespół podczas inscenizowa­nych procesów, plotkowały o chłopcach. Alice była zapew­ne jedyną osobą, która wiedziała o związku Darby z Callahanem.
- Chcę ci pomóc, Darby. Niczego się nie boję.
Darby nie tknęła piwa. Powoli obróciła butelkę.
- Cóż, jestem przerażona. Byłam tam, kiedy zginął... Posłuchaj, Alice. Ziemia usunęła mi się spod stóp. Bomba rozerwała go na kawałki, a ja miałam umrzeć razem z nim.
- Zgłoś się na policję.
- Jeszcze nie teraz. Może później. Boję się. Thomas rozmawiał z FBI i po upływie dwóch dni zginął...
- Szuka cię FBI?
- Nie sądzę. Ale ludzie z Biura zaczęli mówić i ktoś tego słuchał... Ktoś, kto nie powinien o niczym wiedzieć!
- O czym zaczęli mówić?! Darby, nie wygłupiaj się! Przecież wiesz, z kim rozmawiasz. Jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Nie musisz się mnie obawiać.
Darby upiła maleńki łyk piwa. Unikała wzroku Alice. Patrzyła w blat stołu.
- Alice, daj mi, proszę, trochę czasu. Nie mogę ci nic powiedzieć, bo mogłabyś zginąć. - Umilkła na długą chwi­lę. - Jeśli chcesz mi pomóc, idź jutro na pogrzeb. Miej oczy szeroko otwarte. Szepnij tu i ówdzie, że wyjechałam do Denver i mieszkam u ciotki, której nazwiska nie znasz. Możesz dodać, że biorę urlop na ten semestr, ale wrócę wiosną. Postaraj się, żeby zaczęto o tym mówić. Myślę, że parę osób będzie nadstawiało ucha.
- Dobrze. W gazetach pisali o białej kobiecie w pobliżu miejsca zamachu. Wyglądało to tak, jakby była podejrzana czy coś w tym rodzaju...
- Coś w tym rodzaju. Byłam tam i również miałam zo­stać ofiarą. Trzeba czytać między wierszami. Gliny o ni­czym nie mają pojęcia.
- W porządku, Darby. Jesteś mądrzejsza ode mnie. Je­steś najmądrzejsza ze wszystkich moich znajomych. Ale co dalej?
- Przede wszystkim musimy się stąd wydostać. Wyj­dziesz tylnymi drzwiami. Na końcu korytarza obok toalet są białe drzwi. Prowadzą na zaplecze i do kuchni, skąd można wyjść na zewnątrz. Znajdziesz się w zaułku. Nie zatrzymuj się. Zaułek wychodzi na Royale. Złap taksówkę i wróć do samochodu. Oglądaj się za siebie.
- Mówisz poważnie?
- Spójrz na moje włosy, Alice. Czy oszpeciłabym się, gdybym grała w ciuciubabkę?
- No tak... A potem?
- Jutro bądź na pogrzebie, rozpuść plotki, a ja zadzwo­nię za jakieś dwa dni.
- Gdzie mieszkasz?
- Tu i tam.
Alice wstała, cmoknęła Darby w policzek i wyszła.
 
Verheek przez dwie godziny krążył po pokoju; przeglądał pisma, rzucał je na podłogę, dzwonił do obsługi, rozpa­kowywał się i znów krążył. Przez kolejne sto dwadzieścia minut siedział na łóżku, sączył ciepłe piwo i gapił się w te­lefon. “Poczekam do północy - mówił sobie. - A potem? No właśnie, co potem?”
Powiedziała, że zadzwoni.
Mógł uratować jej życie, gdyby zadzwoniła!

Podstrony