Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Masz zamiar tak milczeć bez końca?
- Nie, nie, słucham cię - pośpiesznie powiedział Wiktor.
- Naprawdę słuchasz? Od pół godziny czekam, żebyś był łaskaw zareagować. Ostatecznie to nie tylko mój e dziecko...
A z nią też trzeba uczciwie? - pomyślał Wiktor. Z nią to już zupełnie nie mam ochoty - uczciwie. Ona zdaje się, wyobraziła sobie, że taki problem można rozwiązać w ciągu paru sekund, nie ruszając się z miejsca, między jednym papierosem a drugim.
- Zrozum - powiedziała Lola - przecież nie proponuję, żebyś się sam nią zajmował. Przecież wiem, że jej nie weźmiesz i dzięki Bogu, że nie weźmiesz, zupełnie się do tego nie nadajesz. Ale przecież masz znajomości, kontakty, pomimo wszystko jesteś dość znanym człowiekiem - pomóż mi ją jakoś urządzić! Są u nas przecież jakieś szkoły dla uprzywilejowanych, pensje, specjalne gimnazja. Irma jest zdolnym, muzykalnym dzieckiem, ma zdolności matematyczne i do języków.
- Pensja - powiedział Wiktor. - Tak, oczywiście... pensja... Sierociniec... Nie, nie, żartuję. Warto nad tym pomyśleć.
- O czym tu myśleć? Każdy by się cieszył, gdyby mógł umieścić swoje dziecko na dobrej pensji albo w specjalnym gimnazjum. Żona naszego dyrektora...
- Słuchaj Lolu - powiedział Wiktor. - To jest dobry pomysł i postaram się coś załatwić. Ale to nie takie proste, i na to potrzebny jest czas. Oczywiście napiszę.
- Napiszę! To cały ty. Nie trzeba pisać, tylko jechać, osobiście prosić, kłaniać się! Tak czy inaczej nic tu nie robisz! Tylko pijesz i włóczysz się z dziwkami! Czy naprawdę tak trudno, dla rodzonej córki...
O do diabła, pomyślał Wiktor, jak tu jej wszystko wytłumaczyć? Znowu zapalił papierosa, wstał i przespacerował się po pokoju. Za oknem zmierzchało się i po dawnemu lał deszcz, obfity, ciężki, niespieszny - deszcz, którego było bardzo dużo i który wyraźnie donikąd się nie spieszył.
- Ach, jak ty mi obrzydłeś! - powiedziała Lola z nieoczekiwaną złością - gdybyś wiedział, jak mi obrzydłeś...
Czas iść, pomyślał Wiktor. Zaczyna się święty macierzyński gniew, wściekłość porzuconej kobiety i temu podobne. Tak czy inaczej, dzisiaj nic jej nie odpowiem. I niczego nie będę obiecywał...
W niczym nie można na ciebie liczyć - mówiła dalej Lola. - Nieudany mąż, ojciec do niczego.... modny pisarz, widzicie go! Rodzonej córki nie potrafił wychować... Pierwszy lepszy kmiot zna się na ludziach lepiej niż ty! No i co ja mam teraz robić? Z ciebie przecież nie ma żadnego pożytku. Sama gonię resztką sił i nic z tego nie wynika. Nic dla niej nie znaczę, pierwszy lepszy mokrzak jest dla niej sto razy ważniejszy niż ja. No, nic, jeszcze zobaczysz! Ty jej niczego nie uczysz, doczekasz się, że tamci ją nauczą! Doczekasz się, że napluje ci w mordę tak jak mnie...
- Przestań, Lolu - powiedział Wiktor krzywiąc się. - Chyba jednak trochę przesadzasz. Jestem jej ojcem, to prawda, ale ty jesteś jej matką... Twoim zdaniem wszyscy są winni oprócz ciebie...
- Wynoś się! - powiedziała Lola.
- Wiesz, co ci powiem? - powiedział Wiktor. - Nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Będę myśleć. A ty...
Stała teraz wyprostowana i nieomalI dygotała, przewidując oskarżenie, gotowa z rozkoszą rzucić się w kłótnię.
- A ty - spokojnie powiedział Wiktor - postaraj się nie denerwować. Coś wymyślimy. Zadzwonię do ciebie.
Wszedł do przedpokoju i włożył płaszcz. Płaszcz był jeszcze mokry. Wiktor zajrzał do pokoju Irmy, żeby się pożegnać, ale Irmy nie było. Okno było otwarte na oścież, deszcz chlustał na parapet. Ścianę zdobił transparent - wielkie, śliczne litery żądały Proszę nigdy nie zamykać okna. Transparent był pomięty, złachmaniony i pokryty ciemnymi plamami, jakby go wielokrotnie zrywano i deptano nogami. Wiktor zamknął drzwi.
- Do widzenia Lolu - powiedział. Lola nie odpowiedziała.