Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Ministerstwo poleciło obu panom, żeby nawiązali kontakt z ocalonym i podjęli próbę rzucenia nowego światła na losy statku. Zakupili więc mapę Meksyku, żeby znaleźć Tomatlán. Tak się pechowo złożyło, że załamanie mapy przechodziło przez Baja California, dokładnie przez rybacką wioskę Tomatlán, której nazwa wydrukowana była maleńkimi literkami. Pan Okamoto był przekonany, że jest to Tomatlán. A ponieważ wioska znajdowała się mniej więcej w połowie Baja California, uznał, że najszybciej dotrą tam samochodem.
Wynajęli auto i ruszyli w drogę. Kiedy dotarli do Tomatlánu, osiemset kilometrów na południe od Long Beach, i stwierdzili, że to nie Tomatlán, pan Okamoto postanowił, że pojadą dalej na południe, do odległej o dwieście kilometrów miejscowości Santa Rosalia, i tam przesiądą się na kursujący przez Zatokę Kalifornijską prom do Guaymasu. Prom odbił z opóźnieniem i płynął bardzo wolno. A z Guaymasu było jeszcze do Tomatlánu tysiąc trzysta kilometrów. Drogi były kiepskie. Złapali gumę. Samochód rozkraczył się, a mechanik, który go naprawiał, cichcem ogołocił go z dobrych części, podkładając na ich miejsce zużyte, za co musieli potem zapłacić firmie, z której go wynajęli, i co spowodowało kolejną awarię silnika w drodze powrotnej. Drugi mechanik zdarł z nich straszliwie. Pan Okamoto wyznał mi, że byli potwornie zmęczeni, kiedy wreszcie dotarli do lecznicy Benito Juáreza w Tomatlánie, który nie znajduje się w ogóle nad Baja California, ale o sto kilometrów na południe od Puerto Vallarta, w stanie Jalisco, położonym prawie na wysokości Mexico City. Jechali tam czterdzieści jeden godzin bez przerwy. „To ciężka praca”, napisał w raporcie pan Okamoto.
Rozmawiali z Piscine Molitorem Patelem, po angielsku, blisko trzy godziny, nagrywając całą rozmowę na taśmę magnetofonową. Poniżej przytaczam fragmenty rozmowy w dosłownym brzmieniu. Jestem niezmiernie wdzięczny panu Okamoto za udostępnienie mi zarówno taśmy, jak końcowego raportu. Dla większej przejrzystości zaznaczyłem, kto mówi w danym momencie, jeśli nie było to od razu jasne. Kwestie wydrukowane innym krojem czcionki były wypowiedziane w języku japońskim i zostały przetłumaczone.
 
 
ROZDZIAŁ 96
— Witam pana, panie Patel. Nazywam się Tomohiro Okamoto. Pracuję w Departamencie Morskim w japońskim Ministerstwie Transportu. To jest mój asystent, pan Atsuro Chiba. Przyszliśmy porozmawiać z panem o zatonięciu statku „Tsimtsum”, którego był pan pasażerem. Czy będzie to możliwe?
— Tak, oczywiście.
— Dziękuję. To bardzo uprzejme z pana strony. Atsuro-Run, to dla ciebie nowa sprawa, słuchaj uważnie i staraj się zapamiętać szczegóły.
— Tak jest, Okamoto-san.
— Czy wyłączyłeś magnetofon?
— Tak.
— No dobrze. Jestem wykończony! Dla porządku mamy dziś 19 lutego 1978 roku. Sprawa numer 250663, dotycząca zniknięcia frachtowca „Tsimtsum”. Jak się pan czuje, panie Patel?
— Dziękuję, dobrze. A panowie?
— Czujemy się bardzo dobrze.
— Przylecieli panowie aż z Tokio?
— Byliśmy w Long Beach, w Kalifornii. Przyjechaliśmy samochodem.
— Jak upłynęła podróż?
— Była cudowna. Naprawdę piękna przejażdżka.
— Moja podróż była straszna.
— No tak. Rozmawialiśmy wcześniej z policją i widzieliśmy szalupę.
— Jestem trochę głodny.
— Może ciasteczko?
— Och, chętnie!
— Proszę.
— Dziękuję!
— Nie ma za co. To tylko ciasteczko. A zatem, panie Patel, chcielibyśmy zapytać, czy mógłby nam pan opowiedzieć, co się panu przydarzyło, tak szczegółowo, jak to tylko możliwe.
— Z przyjemnością.
 
 
ROZDZIAŁ 97
Relacja.
 
 
ROZDZIAŁ 98
Pan Okamoto: — To bardzo interesujące.
Pan Chiba: — Niesamowita historia.
— Uważa nas za durniów. Panie Patel, teraz zrobimy krótką przerwę, a potem tu wrócimy, dobrze?
— Doskonale. Zjadłbym jeszcze jedno ciasteczko.
— Ależ bardzo proszę.
Pan Chiba: — Ma ich juz całą górę i prawie wcale nie je. Schował je pod kołdrę.
— Daj mu jeszcze jedno. Musimy go dobrze usposobić. Wrócimy za kilka minut.
 
 
ROZDZIAŁ 99
Pan Okamoto: — Panie Patel, nie wierzymy w pańską opowieść.
— Przepraszam... te ciasteczka są bardzo dobre, ale się kruszą. Jestem zaskoczony. Dlaczego panowie mi nie wierzą?
— Bo to się nie trzyma kupy.
— Jak to?
— Banany nie pływają.
— Słucham?
— Powiedział pan, że orangutan przypłynął na wysepce z bananów.
— Zgadza się.
— Banany nie pływają.
— Owszem, pływają.
— Są za ciężkie.
— Wcale nie. Proszę, niech pan sam spróbuje. Mam tu dwa banany.
Pan Chiba: — Skąd on je wyciągnął? Co tam jeszcze ma pod kołdrą?
Pan Okamoto: — A niech to szlag... Nie, nie, w porządku.
— Tam jest umywalka.
— Nie trzeba...
— Nalegam. Proszę nalać wody do umywalki, wrzucić do niej te banany i zobaczymy, kto ma rację.
— Chcielibyśmy kontynuować rozmowę.
— Stanowczo nalegam.
[milczenie]
Pan Chiba: — Co robimy?
Pan Okamoto: — Czuję, że czeka nas kolejny ciężki dzień.
[szurgot odsuwanego krzesła, odległy szum wody cieknącej z kranu]
Pi Patel: — No i co się dzieje? Nic stąd nie widzę.
Pan Okamoto [z daleka]: — Napełniam umywalkę.
— Włożył pan już banany?
[głos z daleka] — Nie.
— Już?
[glos z daleka] — Włożyłem.
— No i?
[milczenie]
Pan Chiba: — Pływają?