Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Lunęły w nich potoki ognia broni maszynowej, każdy więc na własną rękę szukał schronienia w lejach, wgłębieniach, dziurach. Ale byli w getcie!
Wacek, szybko oddychając po męczącym biegu, wtulił się w jakąś wyrwę i poprawił opaskę na czole. Po chwili zwrócił się do swego gońca, Janka: - Leć do Górala, niech przesunie się na lewe skrzydło. - Zerwali się obydwaj jednocześnie, Janek pobiegł na lewo, Wacek - na prawo w skos.
Próbę przeciwnatarcia powstańcy stłumili w zarodku swymi erkaemami i pistoletami. Z daleka biły w Niemców cekaemy Jeremiego, utrudniając pracę nieprzyjacielskim gniazdom broni maszynowej. Wśród gęstej obopólnej strzelaniny ustalała się równowaga obu walczących stron. Niemcy postanowili przerwać ten impas za pomocą samolotów nurkujących.
“Stukasy” nadleciały przed wieczorem. Pokrążywszy nieco nad polem walki, poczęły nurkować. Szarpiące nerwy wycie pikujących maszyn, huki wybuchów, drżenie ziemi, fontanny wytryskujących gruzów - wszystko to oszołamiało i napełniało dusze ludzkie strachem. Leżeli nieruchomo, z twarzami obróconymi ku ziemi, niezdolni opanować łomotu serc.
Ledwo przebrzmiały wybuchy ostatnich zrzuconych bomb, gdy ponad dymiącymi kurzami gruzowiskiem rozległ się jakiś nienaturalnie wysoki głos Wacka:
- Naprzód, naprzód, naprzód! - W krzyku tym wyczuwali radość, szaleńczą radość.
Zerwali się półogłupiali ze strachu i nadziei. Zrozumieli: bomby “stukasów” -zmylonych rakietą Wacka - spadły na pozycje niemieckie! Krzycząc dziko, pędzili przed siebie, skacząc przez ciała ludzkie, leje, doły. Strzelali w leżących, strzelali do uciekających. Dopiero gdy zbliżyli się na rzut granatu do starych stanowisk niemieckich, padli i otworzywszy ogień umacniali się gorączkowo.
Niecały utracony poprzednio odcinek getta został odzyskany w tym ataku, w którym szybkość, zaskoczenie i odwaga zostały wsparte przez zdumiewający uśmiech losu. Nie odzyskali Białego Domku i na skutek załamania się natarcia sąsiednich oddziałów, nacierających na lewo równocześnie z “Parasolem”, musieli zaprzestać dalszych ataków. Ale niewielki “przyczółek” w getcie będzie chronić już do końca plac Krasińskich od bezpośredniego zagrożenia.
Chronić będzie Stare Miasto, lecz nie żołnierzy “Parasola”, którzy tu mają stanowiska. Przeciwnie - teraz walić się zaczną na batalion ciosy okrutne. Przez kilka dni z rzędu biją w ten szmat gruzowiska i w sąsiednie ulice “szafy” i granatniki. Nadlatują także samoloty nurkujące. Był jeden taki dzień, w którym “stukasy” przylatywały co dwadzieścia minut.
Czy człowiek, który nie przeżył powstania, będzie mógł pojąć, jakie treści kryje w sobie to zdanie złożone z pięciu słów: “stukasy” przylatywały co dwadzieścia minut. Wszystkie domy w tej części miasta spłonęły i wśród ogromnych pagórów gruzu wznosiły się tylko szkielety ścian. A ludzie? Nie - nie - wszyscy żołnierze “Parasola” zostali w ciągu tych kilku dni zabici lub ranni, choć bardzo wielu skreślono wówczas z listy.
Jedyną otuchą powstańców stała się niemiecka systematyczność: w nocy ich artylerzyści i lotnicy nie pracowali. Fajrant! Około godziny siedemnastej każdego dnia przerywano nawałę ognia artylerii, granatników, samolotów i ruszała do natarcia piechota. Natarcia te jednak były zwykle miękkie i po pierwszych energicznych strzałach powstańczych tyraliery nieprzyjacielskie zawracały do tyłu. Potem trochę ognia artyleryjskiego i dzień pracy żołnierza niemieckiego skończony!
Wysiłki niemieckie zmierzające do skruszenia zachodniego pierścienia obrony Starówki w rejonie ogrodu Krasińskich zostały wprawdzie zahamowane przez “Parasol”, jednakże w innym miejscu - mianowicie na osi ulicy Długiej - nieprzyjacielowi powiodło się lepiej. Po złamaniu bohaterskiej obrony pałacu Mostowskich oraz zajęciu Arsenału czołówki niemieckie z dnia na dzień znalazły się stosunkowo blisko placu Krasińskich właśnie w ulicy Długiej, w pobliżu kwatery “Parasola” położonej w gmachu Sądu Apelacyjnego. Batalion bronił jeszcze resztek getta, ale już musiał na wszelki wypadek trzymać na kwaterach; silniejszy oddział interwencyjny.
Pewnego popołudnia Jeremi przybył ze stanowisk w getcie do kwatery i natychmiast obudził Rafała.
- Otwórz oczy i oprzytomniej, przynoszę dla ciebie rozkaz.
Rafał przeciągnął się i usiadł na łóżku.
- Wkładać buty?
- No, nie od razu. Masz dziś w nocy pójść na stanowisko kapitana Gozdawy i wyrugować Niemców z Długiej 31.
Rafał momentalnie oprzytomniał. Odczuł jakby skurcz serca. Chwilę nie oddychał.
- Długa 31?
Wiedział, co to znaczy. Przedwczoraj w walce został stamtąd wyparty oddział AL. Nie byli to “Czwartacy”, na których najbardziej można było polegać, ale w każdym razie walczyli i ulegli przemocy. Potem trzykrotnie usiłowały budynek ten odzyskać oddziały majora Sosny - bez rezultatu. Wiedział z rozmów, że bitwy toczyły się w korytarzach, bramach, poszczególnych pokojach, a ten typ zmagań - niemal walka wręcz - wydawał się zawsze Rafałowi czymś szczególnie potwornym.
- Czy to ty wyznaczyłeś mnie do tej akcji?

Podstrony